„Ania, nie Anna”
reż. Niki Caro
„Ania z Zielonego Wzgórza” to jedna z moich ulubionych książek z dzieciństwa. Jako mała dziewczynka dostałam od babci pięknie oprawione 8 tomów (mój brat zgodnie z imieniem otrzymał serię o Tomku Sawyerze) i pochłonęłam te historie z ogromnym zainteresowaniem. Dlatego tym bardziej z ogromną radością przyjęłam serial „Ania, nie Anna”. Historii Ani Shirley, rudowłosej dziewczyny z sierocińca, która zostaje przygarnięta przez starsze rodzeństwo – Marylę i Mateusza – i wprowadza w ich życie mnóstwo zmian, nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Książka ta towarzyszy czytelnikom, zwłaszcza płci żeńskiej, od kilku dobrych pokoleń. Twórcy serialu zaczerpnęli z książki Montgomery główne założenia historii zmieniając i dodając jednocześnie wiele epizodów. Postanowili nie przenosić na ekran kolejnych stron powieści. Czy zrobili dobrze?
To nie jest prawdziwa Ania
Z takim zarzutem spotkałam się nie raz czytając recenzje serialu w Internecie. Książkowa Ania jest radosną marzycielką, dostrzegającą piękno świata i posiadającą głowę pełną szalonych pomysłów. Tak naprawdę była to jednak dziewczynka po przejściach, wychowana w sierocińcu i u obcych ludzi, które nigdy przed trafieniem do Avonlea nie zaznała miłości, przyjaźni, zrozumienia.
Książka Lucy Maud Montgomery to pozycja dla młodych dziewczynek. Sama czytałam ją mając około 12 lat. Pierwsza część serii o Anie Shirley to w dużej mierze młodzieńcze wygłupy i zabawy. Serial jest moim zdaniem dużo poważniejszy, skierowany do dorosłego widza i historię Ani ujmuje inaczej. Nie ma w tym nic złego, że historię chciano przedstawić w bardziej realistyczny sposób.
Serial „Ania nie Anna” ogląda się z przyjemnością ze względu na realizację. Avonlea i okolica wydają się być naprawdę magicznym miejscem. Gdy na ekranie pojawiają się rozległe krajobrazy lasów i łąk doskonale rozumiem, dlaczego Ania zakochała się w tym miejscu. Zdjęcia, zwłaszcza te plenerowe, są naprawdę cudowne.