Książki

Beskidzka melancholia

29 listopada 2013

Tagi: , , ,

Andrzej Stasiuk
„Zima”
Wyd. Czarne

Są takie miej­sca w Pol­sce, gdzie czas zatrzy­mał się wie­le lat temu. Gdzie życie toczy się powo­li, jak­by innym tem­pem niż w resz­cie świa­ta. Małe, leni­we, zapo­mnia­ne beskidz­kie wsie. Ludzie zamiast biec do przo­du egzy­stu­ją w swo­im miej­scu, któ­re pozo­sta­je nie­zmien­ne. Histo­rie takich miejsc opi­su­je Andrzej Sta­siuk w swo­jej książ­ce „Zima”. Na kil­ku­dzie­się­ciu zale­d­wie stro­nach, w pię­ciu krót­kich opo­wia­da­niach, sta­ra się poka­zać ten świat pro­win­cji w uko­cha­nym przez pisa­rza Beski­dzie Niskim.
Boha­te­ro­wie sta­siu­ko­wych opo­wia­dań to ludzie z mar­gi­ne­su. Tak przy­naj­mniej okre­śli­ła­by ich więk­szość czy­tel­ni­ków. Jed­nak dla świa­ta, w któ­rym żyją są nor­mal­no­ścią. Ren­ci­sta Paweł, któ­ry dnie spę­dza na spa­ce­rach po tar­gach i barach, zło­miarz Grze­siek, han­dlu­ją­cy uży­wa­ną odzie­żą Heniek – każ­dy z nich jest auten­tycz­nym obra­zem tam­tej­szej rze­czy­wi­sto­ści. Sta­siuk nie upięk­sza świa­ta, nie doda­je do nie­go kolo­rów i wrażeń:

Mają znisz­czo­ne pla­sti­ko­we buty, są wol­ni i umie­ra­ją na ser­ce nim skoń­czy się pro­gram. Potem ich dusze podró­żu­ją ran­ny­mi peka­esa­mi mię­dzy pią­tą, a szó­stą. Nikt ich nie zauważa.

Przed­sta­wio­ne przez Sta­siu­ka posta­ci egzy­stu­ją, nie żyją, każ­de­go dnia. Oszczę­dza­ją na szcze­pie­niach zwie­rząt, krad­ną dru­ty elek­try­fi­ka­cyj­ne, zachwy­ca­ją się sta­ry­mi koszu­la­mi z second han­du i marzą o malu­chu i zamiesz­ka­niu w wiel­kim mie­ście Kato­wi­cach. Marze­nia z pozo­ru pro­ste, a jed­nak nie moż­li­we do zre­ali­zo­wa­nia. Są znie­chę­ce­ni, żyją w mara­zmie, a jed­no­cze­śnie czu­ją, że tyl­ko tyle mogą wyma­gać od życia i nie mają siły, by zmie­nić zbyt wie­le. Samot­ność, bez­sil­ność i roz­pad – to sło­wa, któ­re naj­peł­niej cha­rak­te­ry­zu­ją opi­sy­wa­nych ludzi.
„Zima” z jed­nej stro­ny budzi nie­po­kój, z dru­giej współ­czu­cie. Autor chce nam oprócz poka­za­nia tych mało zna­nych beskidz­kich wsi dać do myśle­nia nad ludz­kim prze­mi­ja­niem. Wyda­wać by się mogło, że pod­czas gdy czło­wiek znik­nie z tego świa­ta, rze­czy, któ­re go ota­cza­ją, pozo­sta­ną na dłu­go. Tak samo zresz­tą na dłu­go pozo­sta­ną w czy­tel­ni­ku poma­rań­czo­wa syren­ka czy zie­lo­na koszu­la. Sta­siuk sta­ran­nie budu­je obra­zy, wkła­da do nich przed­mio­ty, któ­re nie pozo­sta­ją bez zna­cze­nia. Każ­de sło­wo jest waż­ne, poetyc­ki i przej­mu­ją­cy opis stwo­rzo­ny przez auto­ra ma w sobie wie­le pro­stej ma w sobie wie­le pro­stej, życio­wej mądro­ści. Po opi­sa­nych w opo­wia­da­niach ludziach czę­sto nie pozo­sta­nie bowiem nic ponad kom­plet garn­ków, sza­fa czy zjeż­dżo­ny rower.

Prze­śla­du­ją mnie rusty­kal­ne i archa­icz­ne wizje, ponie­waż od daw­na wąt­pię w zmar­twych­wsta­nie ciał, ponie­waż nagość i samo­wy­star­czal­ność prze­mi­nę­ły razem z raj­skim upad­kiem i teraz nic nie jeste­śmy war­ci bez rze­czy, któ­re nas ota­cza­ją, bo odda­li­śmy im część naszych nie­śmier­tel­nych dusz i musie­li­by­śmy wszyst­ko zabrać ze sobą, żeby sta­nąć przed obli­czem w jakiej takiej całości.

0 likes
Close