Na początku roku weszłam w posiadanie abonamentu Cinema City Unlimited. Piszę, że weszłam w posiadanie, bo skorzystałam z promocji w jednym z banków i założyłam konto, w ramach którego opłacają mi ten abonament. Uznałam, że jestem gotowa na taką niedogodność i pilnowanie dodatkowe konta bankowego w zamian za cały rok oglądania filmów w kinie za darmo. Po prawie pół roku korzystania z abonamentu pozwoliłam sobie na krótkie podsumowanie i wnioski z korzystania z karty.
PS. Nie jest to tekst sponsorowany – Cinema City ani bank niestety nie płacą mi za niego (a szkoda). To raczej zbiór moich luźnych notatek napisanych pod wpływem przemyśleń.
Przede wszystkim pod wpływem Cinema City Unlimited zmieniło się moje podejście do wybierania filmów
Wcześniej, gdy musiałam płacić za bilety, które wcale tanie nie są, zawsze długo zastanawiałam się, czy dany film jest naprawdę wart obejrzenia go na dużym ekranie. Czasami stwierdzałam, że może i bym obejrzała, ale szkoda mi wydać kolejny raz 30 zł w danym miesiącu i poczekam, aż pojawi się na jakiejś platformie streamingowej. Odkąd mam kartę ryzykuję tylko (albo aż) swój czas, ale nie pieniądze. Dzięki temu chodzę na filmy, co do których nie jestem przekonana w stu procentach, które wydają się po prostu spoko. Oczywiście zdarzało mi się przez to trafić na słabsze projekcje, ale tego nie da się moim zdaniem uniknąć. Za to kilkukrotnie wyszłam z seansu bardzo pozytywnie zaskoczona.
Zaczęłam też częściej chodzić na filmy typowo rozrywkowe. Gdy ograniczałam się do seansu raz w miesiącu, albo nawet raz na dwa miesiące to były to albo filmy widowiskowe (jak Diuna), albo z kategorii „ambitne kino z milionem nagród”. Przez ostanie pół roku na mojej liście pojawiają się też romanse czy komedie (jak na przykład „Kaskader” czy „Hit man”). Nadal istnieją gatunki, które pomijam i nawet, jakby mi jeszcze dali popcorn, kawę i 10 zł to bym na nie nie poszła, ale ten zakres jest dużo mniejszy. Żadna karta nie przekona mnie, żeby męczyć się na horrorze czy oglądać superbohaterów.
Poza tym chodzę do kina bardziej spontanicznie
Zdarza mi się, że o 18.00 orientuję się, że mam akurat wolny wieczór i patrzę, co dzisiaj jeszcze grają. Analizuję kinowy repertuar na podobnej zasadzie, jak niektórzy analizowali kiedyś program telewizyjny. Nie szukam kinowych promocji, nie rezygnuję z pójścia do kina w sobotę tylko dlatego, że w środę będzie taniej albo w innym kinie akurat mają lepszą cenę. Idę wtedy, kiedy mam czas i ochotę. To bardzo wygodne i daje dużą elastyczność. Zaczęłam bardzo lubić te moje spontaniczne wypady.
Zaczęłam chodzić do kina sama
Zazwyczaj traktowałam wyjście do kina jako spotkanie towarzyskie i formę spędzenia czasu ze znajomymi. Odkąd korzystam z karty Cinema City Unlimited niestety moi znajomi nie są w stanie towarzyszyć mi za każdym razem – ich bilety nadal kosztują. No a czasami film, na który mam ochotę nie interesuje nikogo innego albo ciężko nam znaleźć wspólny termin. Dlatego przestałam się wstydzić pójść na jakiś seans samemu. Oczywiście nadal, jak mam taką możliwość, wolę kino w dobrym towarzystwie, ale nie jest to niezbędne. Zauważyłam też, że nie jestem wyjątkiem – są takie seanse, na których połowa widowni to pojedyncze osoby.
Przez pierwsze cztery miesiące posiadania karty obejrzałam aż 23 filmy!
Uważam to za naprawdę szalony wynik – wychodzi około 5 filmów w miesiącu. Nigdy wcześniej nie chodziłam tak dużo do kina. A są filmy, których nie obejrzałam, chociaż chciałam, bo grali zbyt krótki i nie zdążyłam. Ta liczba potwierdza, że jest na co chodzić i dobrych seansów nie brakuje.
Jak skończy się moja bankowa promocja to czuję, że nadal kontynuować abonament. Zwłaszcza, że się przyzwyczaiłam do chodzenia do kina, a koszt 50 zł miesięcznie jest i tak fajny (zwykły bilet w sobotę kosztuje 36 zł, czyli opłaca się już przy 1,5 filmu na miesiąc).