Maria Czubaszek
„Dzień dobry, jestem z kobry, czyli jak stracić przyjaciół w pół minuty i inne antyporady”
Wyd. Czerwone i Czarne
Maria Czubaszek to według Wikipedii ” pisarka i satyryczka, autorka tekstów piosenek, scenarzystka, felietonistka, dziennikarka”. Sama zaprzeczała wszystkim tym określeniom, twierdząc, że nie specjalnie lubi pisać, ale z czegoś trzeba żyć. Napisała jednak w życiu kilka książek, w tym „Dzień dobry, jestem z Kobry” – autobiograficzny antyporadnik z życia znanej osoby.
Czubaszek jest w tej książce zupełnie szczera, mając gdzieś popularne poglądy i to, co pomyślą o niej inni. Bez skrępowania pisze o tym, że ma gdzieś zdrowy styl życia – zajada parówki po nocach i pali trzy paczki papierosów dziennie, sport uważa za największe zło. Najbardziej na świecie kocha papierosy i psy, mąż dobrze, jak nie przeszkadza w życiu.
Podobno Czubaszek nie lubi pisać, woli mówić. Dlatego najlepiej pracowało jej się przy słuchowiskach radiowych. Trudno w to uwierzyć, bo pisanie wyszło jest całkiem nieźle. Sama przyznaje, że swoich książek nigdy nie przeczytała po redakcji i w ostatecznym wydaniu. Styl książki jest bardzo swobodny, bardziej pasujący do języka mówionego niż pisanego. Nawet trudne tematy, jak nieudane samobójstwo, są okraszone humorem.
(…) mnie pisanie książek nie interesowało. Przecież nie muszę akurat ja pisać, żeby ludzie mieli co czytać! Pisanie dla przyjemności mnie nie interesuje. Przyjemność to jest zarobić pieniądze i przegrać je w pokera. Wiem, że to bardzo brzydko brzmi, ale taka jest prawda.
„Dzień dobry, jestem z Kobry” to miła książka na jeden wieczór. Zbiór anegdot czyta się szybko i przyjemnie. Nie jest to lektura, która zostaje w nas na dłużej, raczej zaliczyłabym ją do typowej rozrywki. Ale taka też jest przecież czasami potrzebna. Na koniec jeszcze cytat wyjaśniający, dlaczego kawa jest lepsza od herbaty. Chociaż ja się z nim absolutnie nie zgodzę i uważam, że dobra herbata też jest super.
Kiedyś jako małe dziecko szłam przez plac Trzech Krzyży w Warszawie. Był tam taki postój dorożek. Pora była zimowa. Na ziemi leżał śnieg. I wtedy zobaczyłam, jak koń na ten biały śnieg zaczyna sikać. Ja zawsze zwierzątka lubiłam, więc patrzyłam zafascynowana. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. A ten koń sikał i sikał. A mnie się wtedy skojarzyło, że na białym śniegu ten koń sika herbatą. I gdy mi ktoś dziś proponuje, żebym się napiła herbaty, to od razu przed oczami staje mi sikający koń. Od tamtego czasu nigdy nie tknęłam takiego napoju. Kawa to co innego.