„Delikatesy”
reż. Jean-Pierre Jeunet
Kino francuskie jest specyficzne – co do tego przekonałam się już dosyć dobrze oglądając trochę produkcji z tego kraju. Jednak są filmy, których specyficzność i oryginalność przekracza wszelkie granice. Takim filmem są niewątpliwie „Delikatesy”. Pierwsze spotkanie z tą produkcją zakończyło się dla mnie porażką. Zachwycona wyreżyserowanym również przez Jeana-Pierra Jeuneta „Bazylem, człowiekiem z kulą w głowie” i moją ukochaną, najlepszą na świecie „Amelią” nie dałam rady obejrzeć do końca „Delikatesów” (tzn. ja może jeszcze bym dała radę, ale miny koleżanek mówiły „może jednak coś innego”). Tym razem, za sprawą plenerowej projekcji na „Polówce” udało się sprostać temu zadaniu i doczekać do zakończenia.
Historia opowiadana w filmie brzmi z jednej strony przerażająco, z drugiej zaś absurdalnie. W bliżej nie określonej przyszłości, w post-apokaliptycznym świecie, gdzie brakuje żywności miejscowy rzeźnik i właściciel kamienicy w swoim sklepie sprzedaje mięso nie koniecznie zwierzęce…
Świat, jaki stworzył Jeunet w swoim filmie zdecydowanie nie należy do normalnych. Z jednej strony mamy zniszczone wojną miasto, w którym ludzie walczą o przetrwanie i położoną na obrzeżach tego miasta kamienicę zarządzaną przez bezwzględnego rzeźnika (Jean-Claude Dreyfus). Do tej właśnie kamienicy trafia były clown Luison, który nieświadomy jest tego, co czeka go, gdy nieopatrznie wyjdzie na klatkę schodową w nocy lub nie będzie miał pieniędzy. Na szczęście budzi zainteresowanie córki właściciela – nieco głupiutkiej Julii. Po drugiej stronie mamy podziemną opozycję – grupę Toglodytów – którzy przeciwstawiają się kanibalizmowi i żywią się jedynie resztkami kukurydz i kiełków. Reżyserowi udało się też stworzyć totalnie absurdalne postaci – poza samy Luisonem w kamienicy mamy schizofreniczkę Aurorę próbującą popełnić samobójstwo na coraz to nowe sposoby czy mężczyznę mieszkającego ze ślimakami, których ilość znacznie przekracza dopuszczalne normy.
Film Jeuneta powinien przerażać – w końcu chodzi o kanibalizm, jednak bardziej może bawić widza nieco absurdalnymi pomysłami. Stanowi ciekawą mieszankę makabry i komedii. Być może świat jest tak bardzo przerysowany i niemożliwy, że patrzymy na to wszystko z dużym dystansem i nie potrafimy na serio uwierzyć w posiekanie tasakiem, a szynka z babci wywołuje uśmiech na naszej twarzy, a nie obrzydzenie? Pomimo swojej nierealności film zwraca uwagę na prawdę o istocie człowieka – w sytuacji zagrożenia i kryzysu w ludziach uwalniają się najbardziej prymitywne instynkty. </P
Są filmy, przy którym nie można pominąć warstwy wizualnej. Tak jest właśnie w przypadku „Delikatesów”. Zdjęcia i montaż to bardzo mocny punkt produkcji Jeuneta – kolorystyka ciemno-brązowa czy scena, w której każdy z mieszkańców wykonuje swoją pracę (?) we wspólnym rytmie pokazują talent twórców filmu, dla których forma jest tak samo ważna jak treść. Ponura stylistyka filmu uzupełniana muzyką graną na pile tylko podkreśla sytuację, w jakiej znaleźli się mieszkańcy miasta.
„Delikatesy” to film nie dla wszystkich – nie każdemu przypadnie do gustu charakterystyczny styl Jeuneta. Nie mniej jednak film wart uwagi, bo daleko odbiegający od schematów popularnych kinowych produkcji.