Anna Ciarkowska
„Dewocje”
Wydawnictwo W.A.B.
Istnieją małe wsie i małe społeczności. Takie, gdzie wszyscy wszystko o wszystkich wiedzą. Takie, gdzie żyjemy zgodnie z prawiecznym porządkiem i boimy się wychylić. Gdzie jest co niedzielę biała koszula na Mszy Świetej i rosół na obiad. Istnieją takie wsie. Do jednej z takich wsi zabiera nas Anna Ciarkowska pisząc „Dewocje”. Nie wiadomo do końca kiedy i gdzie jesteśmy. Bo takie wsie były 40 lat temu, ale są też i dzisiaj. Bohaterowie, którzy nie mają imion są tak naprawdę pewnym archetypem, symbolem. W każdej wsi jest jakiś proboszcz, jakaś sklepowa, jakaś katechetka i jakaś gospodyni na plebanii. Opowieść Ciarkowskiej to niezwykle uniwersalna historia. Każdy z nas na pewno zna chociaż jedną taką społeczność, jak ta przedstawiona w książce. Tylko, że w tej z pozoru zwykłej wsi zadziały się rzeczy niezwykłe, jedna z mieszkających tam dziewczyn odkryła w sobie dar uzdrawiania i zaczęła czynić cuda…
To miała być zwykła, pobożna dziewczyna
Bohaterka „Dewocji” spowiada się ze swojego życia i z życia najbliższych. Chociaż nie jest to wyznanie grzechów, a raczej wyznanie życiowych wspomnień i historii. Bo przecież jak może być grzeszna ta, która urodziła się z cudu i cuda czyniła? Tak przynajmniej ciągle powtarzała jej matka, która bardzo chciała, aby jej dzieci były namaszczone przez Boga. Syn poszedł na księdza, ale córka też musiała być wyjątkowa. A jak się zdarzył cud i stała się wyjątkowa, to szybko okazało się, że jednak to nie bardzo. Że zwykła dziewczyna nie może czynić cudów, że nie może ludzi uleczać i im pomagać. Lepiej się od niej odsunąć, bo nie wiadomo, kto w takiej siedzi. Ale pewnie nie Bóg – tak powiedział proboszcz, a co mówi proboszcz to rzecz święta.
Przypomniało mi się, co Gospodyni mówiła, że jak się człowiek o tyle w swoim życiu przesunie, jak dla drugiego zrobi miejsce w sobie, to zawsze dzieje się cud. Mówiła, że to rzadkie, bo ludzie są zwykle pełni po brzegi i na cudzą opowieść nie starcza im miejsca, czasu ani cierpliwości.
Ciarkowska pokazuje, jak jej bohaterka dojrzewa i uczy się kobiecości. Kobiecości rozumianej jako bycie grzeczną i posłuszną mężowi. Takiej kobiecości, która polega na gotowaniu, dbaniu o dzieci i o dom. Inne rzeczy lepiej stłamsić w sobie, bo mogą sprowadzić młodego człowieka na złą drogę. Minister Czarnek mógłby być z tego dumny. Ale jednocześnie u żyjących we wsi dziewcząt rodzi się czasami bunt, pojawiają się nieplanowane ciąże, stosunki przedmałżeńskie. Tylko to są historie, której najlepiej ukryć, schować gdzieś głęboko i udawać, że nigdy się nie zdarzyły. Może i Kocia urodziła mają naście lat, ale na szybko ślub trzeba było wziąć i udawać, że tak miało być.
To wtedy odkrywam po raz pierwszy, że ciało nie jest moim sprzymierzeńcem, ale poważną przeszkodą, z którą trzeba się ułożyć. Niezręcznie jest mieć ciało, proszę księdza. Z ciałem trzeba się kryć po łazienkach, po kątach, po grubych spódnicach. Ciało w sobie wzbiera, wylewa się na prześcieradła, zostawia ślady, rozprasza, wymyka się nocami i poci i krwawi. Trzeba je ubierać, stroić i zakrywać, trzymać ciągle w zapiętych guzikach.
Pobożność to nie zawsze Bóg…
… i nie ci, którzy najwięcej się modlą są najbliżej Boga. U Ciarkowskiej dużo jest pobożności na pokaz i takiej, wynikającej z tradycji. Bo przecież tak trzeba, bo sąsiadka patrzy i odlicza, kto przyszedł do kościoła i jak był ubrany. Jest też trochę pobożności ze strachu. Bo Bóg za złe karze i można skończyć w piekle. Katechetka tak mówiła w szkole, więc lepiej uważać, a jak już się coś zrobiło nie tak, to jak najszybciej się wyspowiadać. Bo sąsiadka widzi też, kto do komunii przystępuje.
Mało za to jest w „Dewocjach” Boga dobrego, miłości i piękna. Mało jest Boga opiekuńczego, Boga dbającego o ludzi. Jest zaściankowość, odklepywanie zdrowasiek i całowanie księdza po rękach, jakikolwiek by nie był. Jest prowincjonalna mentalność, która nie pozwala ludziom patrzeć szerzej i pełniej.
Znam repertuar boskich kar. Bóg karze bezbożnych dziadków niemocą, krnąbrne gospodynie karze bezdzietnością, narodzinami Dzikich, chorobami, nieszczęściami i pechem, wiosennymi przymrozkami, odejściami mężów i niedobrymi dziećmi. I śmiercią karze, ale rzadziej.
Polska wieś i polski Kościół Katolicki to ciężkie tematy. Zresztą i mieszkańcy wsi i katolicy bywają różni. Są tacy, jak u Ciarkowskiej, a są czasami otwarci, tolerancyjni i nowocześni. Istnieje różnica między pobożnością, a modlitwą, między zewnętrzną religijnością, a budowaniem relacji z Bogiem, między bezrefleksyjnym przyjmowaniem słów księdza, a własnym poszukiwaniem Bożej prawdy. „Dewocje” pokazują, co dzieje się, gdy do głosu dochodzi właśnie zaściankowa religijność. Do jakich tragedii może to prowadzić.
Ciarkowski pisze przejmująco
Nie da się napisać o „Dewocjach” nie zwracając uwagi na to, w jaki sposób pisze Ciarkowska. Autorka wnikliwie obserwuje świat zwracając uwagę na najdrobniejsze szczegóły, opisuje w bardzo plastyczny, malowniczy sposób z milionem przymiotników, a potem dokłada do tego mnóstwo emocji. Balansuje pomiędzy prozą i poezją. Każde zdanie, każde słowo ma tutaj znaczenie. Nic nie można by tutaj dodać ani ująć. Każde zdanie jest dopracowane, można się nim delektować i zachwycać. Doceniam ogromną wrażliwość i umiejętność operowania słowem.
Gdybym miała wybrać jedną emocje, którą mam po skończeniu „Dewocji” to byłby to żal. Żal do tych wszystkich ludzi, którzy tak bardzo nie potrafią wyjść ze swojego zaścianka. Którzy niszczą, chociaż często nieświadomie lub w dobrej wierze drugiego człowieka. Bo przecież nie wypada inaczej, bo Bóg patrzy lub ksiądz z ambony. Ale skończyłam tę książkę z wieloma emocjami.