„Django”
reż. Quentin Tarantino
Tarantino wrzucił do jednego garnka western, komedię, sensację i film historyczny, doprawił dużą ilością krwi do koloru, a następnie dokładnie wymieszał – tak powstał „Django”
Na początku widz dostaje historię niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych przed wojną secesyjną, ale wszystko do czasu… nie może w końcu zabraknąć klasycznej tarantinowskiej jatki. W „Django” czuć charakterystyczny styl reżysera od początku do końca, który bez względu na to, czy swoją historię osadza pod koniec XX w., w czasach II wojny światowej czy na Dzikim Zachodzie nadal bawi się z widzem czarnym humorem.
Choć sam temat wcale zabawny nie jest i prezentowanie niewolnictwa w zaproponowanej przez Tarantino formie spotkało się podobno z licznymi protestami. Nie mniej jednak czarny humor to jedna z cech spaghetti westernu, włoskiej podróbki amerykańskiego kina, do którego Tarantino, jak sam mówił w wywiadach, chciał nawiązać. Spaghetti westerny przyciągały w latach 60. tłumy widzów i oprócz czarnego humoru posiadały także inne cechy szczególne: niski budżet, dużo brutalności czy brak moralności u bohaterów. Czyż Tarantino mógł znaleźć lepszą inspirację dla swojego filmu?
O czym właściwie jest ten film? „Django” przedstawia historię łowcy głów, niemieckiego dr Schultza, który do jednego ze zleceń bierze do pomocy niewolnika imieniem Django. Za wyświadczoną pomoc daje mu wolność oraz możliwość wspólnej pracy. Obaj zaprzyjaźniają się ze sobą, co sprawia, że Schultz przy okazji angażuje się także w odzyskanie służącej dla bogatego plantatora Calvina J. Candie ukochanej Django. Od razu widać, że z takiej sytuacji nie może wyniknąć nic dobrego.
Fabuła brzmi prosto, ale nie o nią tutaj chodzi, ale o formę w jaką została opakowana. Nie da się bowiem ukryć, że celem reżysera nie jest przekazanie nam prawdy o okrutnym niewolnictwie, poruszenie problemów etycznych XIX w., ale po prostu dobra zabawa. „Django” pełen jest bowiem groteskowych momentów, które sprawiają, że całej historii nie można traktować poważnie. Dr Schultz jeździ wozem z dyndającym na górze zębem (miał kiedy obwoźny gabinet dentystyczny), napadający na bohaterów Ku Klux Klan kłóci się o krzywo wycięte dziury w kapturach itp.
Mocnymi stronami filmu są także muzyka oraz gra aktorska. W pierwszym przypadku również Tarantino pozwala sobie na odrobinę zabawy wplatając w film współczesne utwory hip-hopowe. A wykorzystana w czołówce piosenka Luis Enríquez Bacalova pochodząca z nakręconego w 1966 r. filmu „Django” na długo zapada w ucho. A aktorzy – Christoph Waltz, Leonardo di Caprio, Samuel L. Jackson. Czego można chcieć więcej?