Filmy / Kino amerykańskie / Oscary

Jak się robi „jesień średniowiecza” na Dzikim Zachodzie

18 lutego 2013

Tagi: ,

"Django” reż. Quentin TarantinoDjango”
reż. Quentin Tarantino

Taran­ti­no wrzu­cił do jed­ne­go garn­ka western, kome­dię, sen­sa­cję i film histo­rycz­ny, dopra­wił dużą ilo­ścią krwi do kolo­ru, a następ­nie dokład­nie wymie­szał – tak powstał „Djan­go”

Na począt­ku widz dosta­je histo­rię nie­wol­nic­twa w Sta­nach Zjed­no­czo­nych przed woj­ną sece­syj­ną, ale wszyst­ko do cza­su… nie może w koń­cu zabrak­nąć kla­sycz­nej taran­ti­now­skiej jat­ki. W „Djan­go” czuć cha­rak­te­ry­stycz­ny styl reży­se­ra od począt­ku do koń­ca, któ­ry bez wzglę­du na to, czy swo­ją histo­rię osa­dza pod koniec XX w., w cza­sach II woj­ny świa­to­wej czy na Dzi­kim Zacho­dzie nadal bawi się z widzem czar­nym humorem.

"Django” reż. Quentin Tarantino - Leonardo di Caprio

Choć sam temat wca­le zabaw­ny nie jest i pre­zen­to­wa­nie nie­wol­nic­twa w zapro­po­no­wa­nej przez Taran­ti­no for­mie spo­tka­ło się podob­no z licz­ny­mi pro­te­sta­mi. Nie mniej jed­nak czar­ny humor to jed­na z cech spa­ghet­ti wester­nu, wło­skiej pod­rób­ki ame­ry­kań­skie­go kina, do któ­re­go Taran­ti­no, jak sam mówił w wywia­dach, chciał nawią­zać. Spa­ghet­ti wester­ny przy­cią­ga­ły w latach 60. tłu­my widzów i oprócz czar­ne­go humo­ru posia­da­ły tak­że inne cechy szcze­gól­ne: niski budżet, dużo bru­tal­no­ści czy brak moral­no­ści u boha­te­rów. Czyż Taran­ti­no mógł zna­leźć lep­szą inspi­ra­cję dla swo­je­go filmu?

"Django” reż. Quentin Tarantino - Jamie Foxx i Christoph Waltz

O czym wła­ści­wie jest ten film? „Djan­go” przed­sta­wia histo­rię łow­cy głów, nie­miec­kie­go dr Schult­za, któ­ry do jed­ne­go ze zle­ceń bie­rze do pomo­cy nie­wol­ni­ka imie­niem Djan­go. Za wyświad­czo­ną pomoc daje mu wol­ność oraz moż­li­wość wspól­nej pra­cy. Obaj zaprzy­jaź­nia­ją się ze sobą, co spra­wia, że Schultz przy oka­zji anga­żu­je się tak­że w odzy­ska­nie słu­żą­cej dla boga­te­go plan­ta­to­ra Calvi­na J. Can­die uko­cha­nej Djan­go. Od razu widać, że z takiej sytu­acji nie może wynik­nąć nic dobrego.

Fabu­ła brzmi pro­sto, ale nie o nią tutaj cho­dzi, ale o for­mę w jaką zosta­ła opa­ko­wa­na. Nie da się bowiem ukryć, że celem reży­se­ra nie jest prze­ka­za­nie nam praw­dy o okrut­nym nie­wol­nic­twie, poru­sze­nie pro­ble­mów etycz­nych XIX w., ale po pro­stu dobra zaba­wa. „Djan­go” pełen jest bowiem gro­te­sko­wych momen­tów, któ­re spra­wia­ją, że całej histo­rii nie moż­na trak­to­wać poważ­nie. Dr Schultz jeź­dzi wozem z dyn­da­ją­cym na górze zębem (miał kie­dy obwoź­ny gabi­net den­ty­stycz­ny), napa­da­ją­cy na boha­te­rów Ku Klux Klan kłó­ci się o krzy­wo wycię­te dziu­ry w kap­tu­rach itp.

Moc­ny­mi stro­na­mi fil­mu są tak­że muzy­ka oraz gra aktor­ska. W pierw­szym przy­pad­ku rów­nież Taran­ti­no pozwa­la sobie na odro­bi­nę zaba­wy wpla­ta­jąc w film współ­cze­sne utwo­ry hip-hopo­we. A wyko­rzy­sta­na w czo­łów­ce pio­sen­ka Luis Enríqu­ez Baca­lo­va pocho­dzą­ca z nakrę­co­ne­go w 1966 r. fil­mu „Djan­go” na dłu­go zapa­da w ucho. A akto­rzy – Chri­stoph Waltz, Leonar­do di Caprio, Samu­el L. Jack­son. Cze­go moż­na chcieć więcej?

"Django” reż. Quentin Tarantino

0 likes
Close