Gabriel Garcia Marquez
Mario Vargas Llosa
„Dwie samotności. Dialog mistrzów”
Wydawnictwo MUZA
Był rok 1967. Lima. Marquez właśnie wydał swoje arcydzieło „Sto lat samotności”. Llosa był już znany dzięki swojemu „Zielonemu domowi”. Pisarze spotkali się 5 września na prelekcji w Krajowej Wyższej Szkole Inżynierii, gdzie mieli porozmawiać o literaturze. Przede wszystkim o specyfice literatury iberoamerykańskiej, która przeżywała właśnie światowy boom. Cortazar, Fuentes, Borges – to tylko niektóre nazwiska, poza uczestnikami dyskusji – którymi interesowali się czytelnicy na całym świecie.
Zdecydowaliśmy mianowicie, że sprawą najważniejszą jest podążać za własnym pisarskim powołaniem, a czytelnicy zdali sobie z tego sprawę. Kiedy książki stały się naprawdę dobre, pojawili się czytelnicy. To coś wspaniałego. I dlatego właśnie uważam, że to jest boom czytelników.
Dialog mistrzów nie jest do końca dialogiem. To bardziej wywiad z Marquezem. Llosa w tej rozmowie usuwa się w cień, zadaje pytania i komentuje, sprowadzając spotkanie na interesujący go kierunek. Pozostaje prawie nie widoczny. Chociaż to on był bardziej popularny wśród słuchaczy i był u siebie, daje Marquezowi możliwość powiedzenia, co myśli. Duża część rozmowy skupia się na „Stu latach samotności”, na historii powstania powieści, na tym, ile w niej prawdy i ile bliskich pisarzowi historii. Po przeczytanie „Dwóch samotności” świat z Macondo nabiera nieco innego wymiaru.
Kim jest pisarz?
To pytanie musiało paść, kiedy dwóch twórców rozmawia o literaturze. Maqruez przekornie mówi, że został pisarzem, bo chciał, żeby przyjaciele go podziwiali oraz nie nadawał się do żadnego innego zawodu. Z czasem podziwiali go nie tylko najbliżsi, ale także cały świat. A on sam zrozumiał, że pisanie ma siłę zmieniania świata, przekazywania swoich myśli i poglądów. I że tylko to jest dla niego ważne.
Pisanie to powołanie wykluczające wszystko inne, reszta jest drugorzędna; jedyne, czego się pragnie – to pisać.
Widać w tym, co mówi Marquez pewność siebie. Chociaż jego kariera dopiero nabierała tempa, pisarzowi nie brakuje wiedzy (chociaż to Llosa jest lepszym teoretykiem literatury) i dobrego rozumienia świata. Świata, który w latach 60. w Ameryce Południowej nie był łatwy do zrozumienia i do życia.
Realizm czy magia
„Sto lat samotności” i wiele innych książek Ameryki Łacińskiej określanych jest mianem realizmu magicznego. Okazuje się, że z punktu widzenia mieszkańca Kolumbii, Peru czy Wenezueli jest bardziej realizm niż magia. Autorzy czerpią z historii opowiadanych przez babcie, z lokalnych wspomnień i legend, a nie z własnej wyobraźni i fantazji. Taki jest ich świat. Te najbardziej niesamowite wydarzenia, który miały miejsce w Macondo krążyły wśród ludzi w otoczeniu pisarza naprawdę.
Uważam, że zwłaszcza Sto lat samotności należy do literatury realistycznej, a to dlatego, że w moim odczuciu w Ameryce Łacińskiej wszystko jest możliwe, wszystko jest rzeczywiste. To kwestia warsztatowa, to zależy od tego, na ile pisarz ma kłopot z przekształceniem zdarzeń z Ameryki Łacińskiej całkowicie realnych z obawy, że w powieści zabrzmiałyby niewiarygodnie. Rzecz w tym, że my pisarze latynoamerykańscy, nie uświadamiamy sobie, ile niezwykłej fantazji kryje się w babcinych opowieściach.
Rozmowę pisarzy uzupełniają wspomnienia obecnych na sali gości, którzy dzielą się swoimi wrażeniami ze spotkania. Spotkania, które było dla społeczności w Peru wydarzeniem niezwykłym. Nie na co dzień można bowiem spotkać w jednej sali dwóch przyszłych laureatów Nagrody Nobla (chociaż może wtedy jeszcze nie zakładano, że obaj otrzymają to wyróżnienie). Te wspomnienia przypominają nam też dosyć mocno o tym, że rozmowa miała miejsce ponad 50 lat temu, w zupełnie innej rzeczywistości – zarówno politycznej, jak i literackiej.
Ta książka to doskonały sposób na poznanie i zrozumienie Gabriela Garcii Marqueza. Przybliża nam jego oraz świat, w którym żył i który opisywał. Zajrzałam do swojej biblioteczki, do książek, które zostały mi po babci. Znalazłam tam pięć pozycji Marqueza, których jeszcze nie czytałam (za to polecam „Jesień patriarchy”, która kilkukrotnie została wspomniana w rozmowie). Dla odmiany babcia nie czytywała Llosy. Przełożyłam je w bardziej widoczne miejsce, żeby sięgnąć po nie kiedyś. Może teraz inaczej spojrzę na opisywany przez kolumbijskiego pisarza świat.