„Dziewczyna z lilią”
reż. Michel Gondry
„Dziewczyna z lilią” to nietypowy film o miłości. Colin (Roman Duris) to zamożny, młody i zadowolony z życia mężczyzna, beztroski marzyciel. Ma wszystko, czego potrzebuje – pieniądze, własny dom, prywatnego kucharza – brakuje mu jednak jednej, bardzo ważnej rzeczy: miłości. Aż pewnego dnia na przyjęciu u znajomego poznaje piękną Chloe (Audrey Tautou – kocham tę aktorkę tak bardzo, że nie potrafię być do końca obiektywna wobec filmu, w którym wystąpiła). Zakochują się w sobie, biorą ślub i… Tutaj powinno nastąpić „i żyją długo i szczęśliwie”.
Jednak „Dziewczyna z lilią” nie jest komedią romantyczną, a dalszy ciąg nie jest taki różowy. W podróży poślubnej dziewczyna zapada na tajemniczą chorobę – w jej płucach zaczyna wyrastać kwiat. Sytuacja bohaterów zmienia się diametralnie, Collin zrobi bowiem wszystko, aby pomóc swojej ukochanej.
„Dziewczyna z lilią” to obraz przepełniony bajkowością i surrealizmem – piękny i kolorowy. Jednak co za dużo, to nie zdrowo. Niestety tej złotej myśli nie zapamiętał sobie chyba reżyser „Dziewczyny z lilią”, bo film jest zdecydowanie przesycony różnorodnymi efektami. Widz nie jest w stanie skupić się na fabule i wczuć odpowiednio w dramat bohaterów, bo co i rusz zaskakiwany jest kolejnymi niezwykłymi obrazami, które dominują nad sytuacją. Tańczące na stole jedzenie, animowane obrazy, miniaturowy myszoskoczek, kucharza wyskakującego z lodówki to tylko nieliczne z pojawiających się na ekranie rzeczy. Powstaje misz masz z tego, co akurat było pod ręką lub przyszło do głowy reżyserowi. Wszystko jest z innego, nierealnego świata do tego stopnia, że emocje, strach czy choroba też nie wyglądają, jakby działy się naprawdę.
Film można wyraźnie podzielić na dwie części – przed i po zapadnięciu przez Chloe na tajemniczą chorobę. Obie części są dosyć wyraźnie wydzielone nie tylko w fabule, ale także w warstwie wizualnej. Początkowo bohaterowie tańczą, piją kolorowe drinki z „piano bar” czy jedzą torty o zaskakujących kształtach, czuć bajkowe wręcz klimaty. Miłosna sielanka bije z ekranu w każdej scenie. W pewnym momencie następuje mocna zmiana – zamiast mnóstwa kolorów i migających światełek mamy szaro-bure obrazy, mieszkanie kurczy się i zarasta pajęczyną. Przeciwstawione zostają sobie cudowna miłość i przerażająca choroba.
Podobno książka, na podstawie której nakręcono film jest równie abstrakcyjna, jak jej ekranizacja (nie czytałam, ale tak piszą). Więc winą, za tę sytuację możemy obarczyć także częściowo autora noweli „Piana złudzeń” czyli Borisa Viana. Ten francuski pisarz uważany jest za skandalistę, który w swoich dziełach nie szczędził absurdalnego humoru.
Mocna i przejmująca historia opowiedziana została w interesujący sposób. Na pewno „Dziewczyna z lilią” to nie jest film dla każdego, niektórzy mogą poczuć się zmęczeni od nadmiaru bodźców, ale warto po niego sięgnąć, aby zobaczyć kino inne od holywoodzkich standardów.