„Everest”
reż. Baltasar Kormákur
Wspinaczka na szczyt Everestu – dla wielu największe marzenie i przygoda życia. Na ten szczy wchodzi rocznie około 400–500 osób. Wydawać by się mogło, że wystarczy niewielka kondycja i dużo większa ilość gotówki, aby spojrzeć na świat z wysokości ponad 8000 metrów. Niestety, potrzeba jeszcze umiejętności, szczęścia, pokory i rozsądku.
Film Kormakura opowiada o wydarzeniach z 1996 roku. Wtedy to Rob Hall zorganizował komercyjną wyprawę, w której brali udział mniej i bardziej doświadczeni himalaiści – patolog z Teksasu Beck Weathers, dziennikarz Jon Krakauer, listonosz Doug Hansen czy bizneswoman Yasuko Namba. Każdy z nich ma inne motywacje, ale jeden cel – stanąć na szczycie. Na początku wszystko szło idealnie, ale w górach wysokich nigdy nie można być pewnym tego, co nastąpi za chwilę. Nagłe załamanie pogody potrafi być przeszkodą dla nawet najbardziej wprawionych.
W czytaniu czy oglądaniu filmów opartych na faktach jest tak, że od początku wiemy, jaki będzie finał przedstawionej historii. Nie ma elementu zaskoczenia na końcu, a jeżeli interesujemy się trochę tematem, to nawet w środku. Oglądając „Everest” wiadomo, do czego zmierza opowieść i że nie doczekamy się happy endu, bo to nie twórcy, ale samo życie napisało tą historię. Nie mniej jednak film trzymał w napięciu.
Za każdym razem, kiedy przyglądam się bliżej historiom himalajskich wypraw pojawia się pytanie – czy warto ryzykować wiedząc, jak niewiele potrzeba, aby zapłacić za swoją przygodę największą cenę. Zdaję sobie jednak sprawę, że wszyscy, którzy wybierają się na szczyt idą tam z założeniem, że szczęśliwie wrócą do domu.
„Everest” obejrzałam w 2D i żałuję tego wyboru. Zdjęcia górskiej przestrzeni i rozległe krajobrazy to jeden z mocniejszych punktów filmu. Pełne rozmachu ujęcia czy widoki w dół przepaści robią na widzach wrażenie.
Film powstał m.in. na podstawie książki „Wszystko za Everest”, którą dostałam pod choinkę, więc teraz będę miała okazję porównać, jak reżyser odniósł się do wspomnień Krakauera. Recenzję książki możecie również przeczytać na blogu.