„Jane the virgin”
Można oglądać ambitne produkcje, które zmieniają coś w naszym życiu, zmuszą do myślenia nad sensem życia i czegoś nas uczą. Ale można też od czasu do czasu obejrzeć coś, co jest czystą rozrywką i ma na celu przede wszystkim zapewnić wieczorny relaks. Tak właśnie było w przypadku „Jane the virgin”. To jest serial absurdalny, parodia latynoskich telenoweli i amerykańskich sitcomów, w dodatku przepełniony rzeczami niemożliwymi nawet w tego typu produkcjach. Ale ma w sobie coś wyjątkowego, coś co wciąga na 100 odcinków i sprawia, że nie czujemy się ani przez moment znudzeni historią, tylko pełni emocji czekamy na kolejny tydzień.
W dużym skrócie
Historii opowiedzianej w „Jane the virgin” nie da się w żaden sposób streścić, opowiedzenie nawet w dużym skrócie tego, co twórcy zaprezentowali w trakcie 100 odcinków (tak, nakręcono 5 sezonów po 20 odcinków!) zajęłoby kilkanaście stron. Mnogość postaci i wątków, które co chwila zaskakują się zmieniają jest ogromna. Punktem wyjścia jest przypadkowe sztuczne zapłodnienie głównej bohaterki podczas wizyty ginekologa – pani doktor pomyliła pacjentki i tak jakoś wyszło. Tylko że Jane jest dziewicą i ma chłopaka (Micheala), który wcale nie jest ojcem dziecka, bo jest nim właściciel hotelu (Rafael), w którym pracuje dziewczyna, ale ten o niczym nie wie, bo jego żona ukradła spermę, żeby zatrzymać go przy sobie na dziecko… Brzmi odjechanie? Jak do tego dołożymy fakt, że macocha Rafaela jest szefem grupy przestępczej, a ojciec Jane, którego nie znała i który postanawia nagle się objawić supergwiazdą telenowel robi się jeszcze ciekawiej. A to dopiero początek. Bo będą liczne miłości, śluby, rozwody, morderstwa, porwania choroby, odkrywanie rodzinnych tajemnic czy zmiany tożsamości.
Zabawa formą
Twórcy wymieszali w serialu prawie wszystkie możliwe gatunki. Mamy więc historię miłosną, kryminał, kino sensacyjne, dramat społeczny i psychologiczny. Z każdego z nich wzięto ograne schematy i najbardziej klasyczne klisze (biedna dziewczyna i bogaty pan, pojawiająca się nieznana siostra bliźniaczka i inne takie), wrzucono do jednego worka i wymieszano. Wyszło z tego jednak coś zaskakująco dobrego. Chociaż wszystkie elementy osobno już gdzieś kiedyś widzieliśmy i nie są one niczym nowym, to w takim połączeniu wychodzi coś świeżego. Duża w tym zasługa różnego rodzaju dodatkowych elementów formalnych, które zastosowali twórcy.
Po pierwsze świat komentuje narrator, który nie tylko wie więcej, ale też nie raz dodaje swoje emocje i uwagi. Dodaje wprost co czują i myślą bohaterowie, przypomina, co było wcześniej, ale też komentuje jeśli coś mu się nie podoba. Komiksowe dymki, emotikony, spadające nagle na zakochanych płatki róż, druga Jane szepcząca coś pierwszej na ucho, gorejące wprost serce, slow motion – to wszystko i jeszcze więcej pojawia się na ekranie. Oglądamy scenę, aby po chwili usłyszeć „ale naprawdę było jednak zupełnie inaczej” i dowiedzieć się, że pokazano nam wyobrażenie któregoś z bohaterów.
Twórcy serialu nie traktują świata przedstawionego śmiertelnie poważnie i tak samo nie powinni widzowie. Kicz ma być kiczem i wywoływać uśmiech na naszych twarzach. Kolorowe wnętrza, słodkie czasami sukienki Jane – to wszystko jest idealnie spójne z resztą. To taka sytuacja, kiedy coś z pozoru złe będzie dobre.
Rodzina jest najważniejsza
Pod warstwą oryginalnych postaci, zaskakującej fabuły i zabawy formą serial ma jednak do powiedzenia trochę mądrych rzeczy. Przede wszystkim bardzo mocno podkreśla wartość rodziny. Jane, jej matka Xiomara i babcia Alba to przykład wyjątkowej relacji. Chociaż trzy kobiety w jednym domu to nieustanne źródło sprzeczek, to jednak zawsze mogą one na siebie liczyć. Stałym elementem serialu jest huśtawka przed domem, gdzie siadają wszystkie trzy, aby porozmawiać, popłakać i się wzajemnie zmotywować i powspierać.
Dużo miejsca poświęcone jest także problemom mniejszości latynoskiej w Stanach Zjednoczonych. Cała rodzina Jane pochodzi z Wenezueli, skąd przyjechali nielegalnie. Babcia do tej pory nie uregulowała swojego pobytu i będzie musiała zmierzyć się z procedurą uzyskania amerykańskich dokumentów (nie tylko zresztą ona).
Dlaczego oglądam takie seriale, jak „Jane the virgin”?
Historia Jane to bardzo dobrze skrojona opowieść. Taka, gdzie pokochaliśmy bohaterów i trzymamy za nich kciuki, gdzie przeżywamy ich problemy i czekamy, co będzie dalej (zwłaszcza, że odcinki ukazywały się w trybie tygodniowym na Netflxie, więc trzeba było czekać). Jeżeli kiedyś będziecie mieć nadmiar wolnego czasu to warto obejrzeć.