Skoro i tak nie piszę regularnie, to będzie tematycznie, a nie chronologicznie teraz. Jedną z rzeczy, która zachwyca mnie na każdym kroku w Serbii jest jedzenie. Naprawdę pomimo tego, że mam wykupione posiłki w studenckiej restauracji moje łakomstwo sprawia, że objadam się mnóstwem innych rzeczy. Zwłaszcza, że są też wybitnie w moim stylu. W Belgradzie na każdym kroku jest piekarnia, w której można znaleźć dużo więcej różnych rzeczy niż w Polsce – mnóstwo rogali z owocami, pity serem białym i żółtym, szynką, burki itp. Przechodząc obok takiego miejsca nie da się nie zajrzeć do środka. Poza tym na ulicach zamiast normalnych fast-foodów mają budki z naleśnikami na 100 sposobów: na słodko i na słono. Zdecydowanie wolę naleśnika od hamburgera. No i ostatnio wypatrzyliśmy też wielki wybór serów na bazarku obok naszego domu. Tak więc zaczęliśmy robić śniadania w domu 😉
Ale żeby spróbować raz czegoś bardzo tradycyjnego Nina zabrała nas do takiej tradycyjnej restauracji na kolację. Super sprawa, bo można poznać każdy element kultury poprzez taki długi pobyt tutaj.