Gabriel Garcia Marquez
„Jesień patriarchy”
Wyd. Muza
Gabriel Garcia Marquez to pisarz wyjątkowy. Nagrodzony literackim Noblem za „Sto lat samotności” uważany jest za wybitnego przedstawiciela charakterystycznego dla literatury iberoamerykańskiej realizmu magicznego. „Jesień patriarchy” jest doskonałym przykładem tego właśnie nurtu, gdzie rzeczywistość miesza się z magią, gdzie czas nie ma znaczenia i nie widać granicy pomiędzy tym, co dzieje się naprawdę, a co tylko w głowie.
Bohaterem powieści „Jesień patriarchy” jest dyktator bliżej nieokreślony państwa na Karaibach, w Ameryce Południowej. Stanowi on połączenie cech wielu znanych Marquezowi przywódców państw. Marquez pisze swoją książkę w latach 1968–1971. Historia Ameryki Południowej to lata różnych przywódców – tylko po II wojnie światowej mieliśmy Pedro Eugenio Aramburu w Argentynie, Fulgencio Batistę na Kubie. Inspiracją byli też podobno rządzący wcześniej Juan Gomez z Wenezueli czy Gustavo Rojas Pinilla z Kolumbii. Żyjąc w takim otoczeniu politycznym stworzenie pełnego portretu, symbolu dyktatora nie mogło być dla pisarza trudne.
Gdy myślimy „dyktator” pierwsze do głowy przychodzą nam słowa – okrucieństwo, bezwzględność, przebiegłość. Dyktatora stworzonego przez Marqueza określiłabym jednak zupełnie innym słowem – samotność i strach. Generał w powieści jest postacią tragiczną, którą posiadana władza i strach przed jej utratą doprowadziły do szaleństwa. Każe zabijać ludzi, gdyż mogliby obnażyć jego słabości, a przed snem obchodzi wielokrotnie cały pałac sprawdzając dziesiąty zamykanych drzwi. Kiedy poznajemy Generała ma on za sobą wiele lat rządów, trzy śmierci i czasy świetności dawno już za sobą.
nikt wówczas prócz niego nie wiedział bowiem, że w zakamarkach pamięci pozostawało mu zaledwie kilka różnych strzępów po śladach przeszłości, był sam na świecie, głuchy jak lustro, wlokąc swoje ciężkie stopy zgrzybiałego starca po mrocznych urzędach
Marquez tworzy postać Generała w sposób groteskowy, wzbudzając momentami w czytelniku uśmiech nad absurdem sytuacji. Gdy czytamy o sobowtórze, o wysyłaniu spakowanego w paczkę morza Amerykanom czy o tym, że krowy rodzą się na wyspie z prezydenckim logo, to mamy wrażenie, że rzeczywistość w książce jest mocno wyolbrzymiona, że dyktator ma jakąś niezwykłą moc. Ale jak się zastanowimy, to czy prawdziwi dyktatorzy też nie uważają, że mogą wszystko?
„Jesień patriarchy” to książka napisana nietypowym stylem. Marquez tworzy ją za pomocą potoku słów, zdań wielokrotnie złożonych, które ciągną się czasami przez kilka stron. Zmienia się w nich podmiot, pojawiają się wtrącenia czy krótkie dialogi. Kropki stawia bardzo niechętnie. Tak, jakby próbował przekazać nam jak najwięcej różnych myśli w jak najkrótszym czasie, jakby bał się, że zaraz może być za późno. Ten chaos w stylu pisania doskonale odpowiada chaosowi świata przedstawionego w powieści. Powieść nie jest bowiem napisana w sposób linearny. Często przeskakujemy w czasie, poznając różne wydarzenia z przeszłości Generała za pomocą krótkich wtrąceń i skojarzeń. Z jednej strony może być to męczące i wymagające skupienia, z drugiej zaś można odnaleźć w tym bardzo udany zabieg stylistyczny, który łączy się z opowiadaną historią.