Mikołaj Grynberg
„Jezus umarł w Polsce”
Jezus umarł w Polsce. Nie został ukrzyżowany, ale zginął z wycieńczenia. Nie zabili go Żydzi, ale zrobiliśmy to my, Polacy. Tak na imię miał jeden z uchodźców próbujących przekroczyć naszą wschodni granicę. Ten, przed którym nie otworzyliśmy drzwi. Któremu nie daliśmy szansy, aby znalazł w Europie swoje miejsce.
Takich ludzi są setki, tysiące. Dokładnie od początku kryzysu na granicy w 2020 roku mówi się o ponad 75 tysiącach „prób przekroczeń” (nie wiadomo, ile prób przypada na jednego człowieka). Ludzie ryzykują życiem próbując przedostać się przez granicę polsko-białoruska. Zresztą tam, skąd pochodzą wcale nie jest bezpieczniej. Nielegalnie próbują dostać się do lepszego kraju, do lepszego życia. Nielegalnie, bo nie ma na to legalnego sposobu. Zresztą ktoś im powiedział, że tak będzie to możliwe. Ktoś wziął od nich niemałe pieniądze i potem zostawił ich w połowie drogi. Są zmęczeni, chorzy, oszukani, głodni… Ale są też wykształceni, inteligentni, pracowici. Są tacy, jak my.
Przez dwa tygodnie gościliśmy w domu młodego chłopaka z Syrii, z kraju, w którym od dziesięciu lat toczy się wojna. Zrozumiałem, jak to wygląda z jego perspektywy, że tak naprawdę nikt ich nie chce. Świat się kurczy, wszędzie blisko, ale oni nie mają dokąd uciekać.
Mikołaj Grynberg zaprosił do rozmowy tych, dla których los uchodźców nie jest obojętny. Przeprowadził kilkanaście wywiadów z ludźmi, którzy regularnie chodzą do lasu, niosą pomoc czy zapraszają innych do swoich domów. Są wśród nich młodzi i starzy, lekarze, prawnicy, nauczyciele.
Te historie napawają nadzieją, że są jeszcze dobrzy ludzie, którzy wyjdą naprzeciw innemu człowiekowi. Którzy będą nieść pomoc nawet jeśli muszą za to zapłacić dosyć wysoką cenę. W wywiadach pojawia się bardzo często pytanie o to, ile kosztuje ich pod wieloma względami, głównie tymi psychicznymi i społecznymi, niesienie tej pomocy. Odpowiedź jest zawsze, że dużo. Często cierpią na tym relacje przyjacielskie i rodzinne, dzieci czy partnerzy czują się zaniedbani. Dla wielu osób jest to także bardzo duże obciążenie psychiczne. Oczywiście „Grupa granica” zapewnia swoim wolontariuszom pomoc psychologa, jednak bywa, że jest to niewystarczające – zwłaszcza, gdy mamy do czynienia z ogromną bezsilnością wobec całego systemu. Nieraz zdarzały się sytuacje, że jedyne co można było zrobić, to zanieść ludziom do lasu trochę jedzenia, suche ubrania i nowe buty, a następnie trzeba było zostawić ich tam w lesie na pastwę losu i służb.
Co jest najtrudniejsze w byciu człowiekiem, który chodzi do lasu?
Bezsilność. Przychodzisz do ludzi i jak już im zapewnisz podstawowe potrzeby, opatrzysz stopy, nakarmisz i wytłumaczysz, że do Berlina jest jeszcze sześćset kilometrów, i dowiesz się skąd i jak przyjechali, to musisz ich zostawić. (…) Drugim trudnym aspektem jest powrót do Warszawy.(…) wracasz do domu i to życie jest takie zwykłe.
Nie jestem jak bohaterowie tych wywiadów. Nie umiałabym iść do lasu, walczyć z systemem, wychodzić na spotkanie ludziom, którzy od wielu tygodni chodzą po błocie i mrozie. Dlatego tym bardziej zachwyciły mnie te opowieści. Bo cieszę się, że są tacy, którzy znajdują w sobie siłę, by pomagać. Chociaż czasami tych sił coraz bardziej brakuje.
Te wszystkie opowieści są jednocześnie przerażające. Dociera do mnie jak okrutne bywa nasze państwo. W książce znalazły się tylko dwa krótkie wywiady ze strażnikami granicznymi – więcej służb nie chciało rozmawiać. Nie wiadomo, co myślą o swojej pracy, czy czują się z nią ok. Niewiele udało się z tych wywiadów dowiedzieć – strażnicy byli nieraz agresywni i nie mi nie chcieli dzielić się emocjami. Tak, jakby podskórnie wiedzieli, że robią coś nie tak.
Niby to wszystko, co pojawiło się w książce Grynberga wiemy. Oglądaliśmy w codziennej telewizji, czytaliśmy w Internecie. Ale ta książka otwiera oczy szerzej. „Jezus umarł w Polsce” to indywidualne historie. Osobiste i prawdziwe. Powinna to być lektura obowiązkowa dla każdego. Książka Grynberga to wspaniała historia o człowieczeństwie.