„Klub Jimmy’ego”
reż. Ken Loach
Tytułowy Jimmy to aktywista i społecznik. Poznajemy go jak po 10 latach przymusowego pobytu w Stanach Zjednoczonych wraca w rodzinne strony, aby pomóc schorowanej matce. Przy okazji za namową mieszkańców postanawia reaktywować dawny klub, w którym ludzie mogli spotykać się, urządzać zabawy, a przede wszystkim dyskutować i uczyć się śpiewu, rysunku i innych rzeczy. To wszystko spotyka się z niezadowoleniem miejscowego proboszcza, ojca Sheridana, który próbuje zwalczyć Jimmy’ego i jego klub. Konsekwencje tej decyzji okażą się być dla Jimmy’ego poważne.
Aby lepiej zrozumieć ten film warto wcześniej zapoznać się, chociaż ogólnie, z historią Irlandii. „Klub Jimmy’ego” jest bowiem przede wszystkim opowieścią o relacjach panujących pomiędzy kościołem i konserwatywnymi właścicielami ziemskimi, a liberałami i chłopami. Akcja rozgrywa się zaledwie kilka lat po krwawej wojnie, uzyskaniu przez Irlandię niepodległości i uwolnieniu się spod kontroli Anglii. Uzyskana wolność jest jednak tylko częściowa – nadal nie wszyscy mogą czuć się bezpiecznie i cieszyć ze swobody robienia i mówienia tego, na co mają ochotę. Film oparty jest na faktach. Jimmy Gralton był jednym z komunistycznych działaczy w Irlandii. Za głoszenie idei został skazany i zmuszony do opuszczenia kraju.
Reżyser zbudował swój film na sporze ideologicznym, który dzieli świat na pół. Niestety podział ten jest aż do przesady jednoznaczny. Jimmy jest wręcz idealny – chce dobrze, nikogo nie krzywdzi, działa na rzecz społeczności. Z jednej strony zjednuje on sobie sympatię widza całkowicie, z drugiej zaś takie wykreowanie postaci nie pozawala na jakikolwiek cień wątpliwości, co do działań bohatera. Jimmy idzie pod prąd, sprzeciwia się systemowi, ale wszystko to jakoś nie budzi w nim emocji. Dużo ciekawiej wyszła osoba księdza Sheridana, który potrafi zagrzmieć z ambony i nastraszyć mieszkańców, wydaje się być zatwardziałym konserwatystą, ale potrafi odnaleźć w sobie zrozumienie i jest w nim cień wątpliwości.
Pomiędzy polityczne rozgrywki i problemy społeczne reżyser wplata subtelnie wątek miłosny. Nie jest to jednak płomienny romans, a raczej dramat wynikający z rozstania przed laty. Wyjazd Graltona do Stanów rozdziela go z Oonagh, która po jego powrocie ma już męża i dwójkę dzieci. Niestety, jest to cena, jaką trzeba zapłacić za niepoprawne politycznie zaangażowanie.
Miłośnicy irlandzkiej kultury będą zachwyceni oglądając ten film. Chociaż Jimmy przywiózł ze Stanów płyty z jazzem, to jednak w filmie dominuje tradycyjna irlandzka muzyka. W tle zaś mamy cudowne plenery z zielonymi łąkami. Doskonale stworzona scenografia oraz klimatyczne zdjęcia przenoszą nas w świat irlandzkiej prowincji lat 30.
Film obejrzany podczas kina plenerowego w Łodzi – tzw. Polówki.