Napisałam kiedyś, że nie kupuję książek. Nadal jest to aktualne, tym bardziej, że półki z książkami są już wypełnione po brzegi. Dlatego kupowanie papierowych książek jest w moim przypadku niewskazane. Właściwie to w ogóle nie powinnam kupować, bo tego, co mam w domu starczyłoby do końca życia, ale czasami chcę przeczytać coś innego niż to, co wybierała moja babcia.
Jakiś czas temu przeglądając internet i zastanawiając się, skąd brać fajne książki (i żeby to nie był chomik) bliżej zapoznałam się z ofertą Legimi. Za 19.00 zł można mieć na Legimi pakiet 500 stron w miesiącu. Wybór pozycji jest całkiem spory i są tam całkiem nowe pozycje. Cena za abonament jest równa jednej książce, a przeczytać można ich więcej. Te 500 stron to 2–3 pozycje w ichniejszym formacie (zwłaszcza, że ja nie lubię grubych książek, bo ich czytanie za długo rozciąga się w czasie). Brzmiało dobrze, więc zaryzykowałam umowę.
Legimi współpracuje z urządzeniami na Androidzie albo Windowsie, więc nie ma problemu i możemy spróbować na tym, co mamy pod ręką. Niestety książki czytam na tablecie. Zdaję sobie sprawę, że czytnik byłby lepszym rozwiązaniem, ale tablet jest bardziej uniwersalny – można na nim także oglądać strony internetowe czy czytać np. skany notatek zapisane jako jpg. Na dwa urządzenia chwilowo mnie nie stać, ale jak się jeszcze bardziej przekonam do ebooków, to może się skuszę. Spokojnie da się z książką na tablecie spędzić 1,5–2 godziny, a więcej czasu na czytanie trafia się rzadko.
Na razie co prawda na Legimi przeczytałam 6 książek (m.in. „Zakonnice odchodzą po cichu”, „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” czy „Dzień dobry, jestem z Kobry”), jednak na mojej wirtualnej półce mam już 8 kolejnych. Oferta jest całkiem spora, a można bezkarnie zapisywać kolejne pozycje. Od limitu odejmowane są dopiero przeczytane strony.
Zalety korzystania z Legimi
Telefon mam zawsze przy sobie. Mogę więc przeczytać bez problemu 10 stron książki czekając na kogoś spóźnionego, siedząc właśnie w kolejce u lekarza czy w innej sytuacji, gdzie mam chwilę i się nudzę. Noszenie papierowej książki bywało często kłopotliwe, bo jest duża i trzeba o niej pamiętać. Dobrze sprawdziło się to też w podróży, kiedy pod ręką w autobusie mogłam mieć małą saszetkę z telefonem oraz nie bać się, że pod koniec urlopu nie będę miała co czytać, bo zabrałam tylko jedną książkę.
Pobieranie książek jest dużo łatwiejsze niż ich kupowanie w księgarniach. Zawsze dokonując zakupów zastanawiałam się, czy na pewno mi się coś spodoba, czy warto kupować, musiała przeczytać pięćdziesiąt recenzji, a potem jeszcze czekać tydzień na dostawę. Teraz mam pościągane kilkanaście książek, które mogę zacząć czytać w dowolnym momencie, a jak mi się nie spodoba, to zrezygnować bez wyrzutów sumienia.
Żeby nie było tak różowo
Jak już napisałam wcześniej, nie posiadam czytnika, co znacząco ogranicza korzystanie z Legimi. Czytanie książek na tablecie może być fajne na krótką metę. Da się tak spędzić godzinę czy półtorej, ale nie wyobrażam sobie całej nocy z książką, bo oczy się męczą dużo szybciej, niż w przypadku papieru. Dlatego e‑booki przeplatam tradycyjnymi książkami.
Poza tym aplikacja Legimi wymaga według mnie jeszcze dopracowania. Po pierwsze nie da się w żaden sposób katalogować czy wyszukiwać książek na naszej półce. Dopóki mam 20 pozycji to nie jest to znaczący problem, ale przy 100 może zacząć denerwować. Po drugie ci, którzy posiadają już czytniki mogą nie być zadowoleni, gdyż Legimi w abonamencie nie współpracuje np. z najpopularniejszymi chyba czytnikami, czyli Kindle.
PS. Nie jest to (niestety) wpis sponsorowany. Po prostu odkrycie ostatniego pół roku, którym chciałam się podzielić. Może jak będzie tutaj 100 komentarzy, to zasponsorują mi kolejne pół roku, na razie płacę sama.