Andrus Kiviräht
„Listopadowe porzeczki”
Wydawnictwo Literackie
Skończyłam właśnie czytać „Listopadowe porzeczki” Andrusa Kivirähta. Skończył się mroźny listopad w estońskiej wsi i na dworze u barona. W tej wsi, gdzie kraty, upiory, strzygi i dusze zmarłych towarzyszą ludziom na każdym kroku. Razem się bawią i tańczą, ale też razem cierpią biedę i smutek. To był mroczny i dziwny czas. Zaskakujący i magiczny. Skończyło się też życie wielu bohaterów. To książka o miłości i o śmierci. O miłości nieszczęśliwej i niemożliwej. I o śmierci tragicznej i nieuniknionej. Bo nawet, jeśli uda się uciec Zarazie, to Stary Piekielnik o nikim nie zapomni i upomni się o obiecaną duszę.
Bohaterowie „Listopadowych porzeczek” prowadzą ciężkie i biedne życie. W codzienności pomagają im kraty – zrobione z codziennych rzeczy stwory, które mają duszę wykupioną od diabła. Przynajmniej diabeł tak myśli, bo łatwo go oszukać – to właśnie tytułowe listopadowe porzeczki, z których wyciskany jest sok, pomagają nie oddać diabłu ludzkiej krwi. Kraty wykonują wszystkie polecenia swoich właścicieli, pomagają w gospodarstwie, ale przede wszystkim nocami kradną. Odwiedzają spiżarnie i stodoły innych domów i wynoszą, co się da. Jakoś trzeba sobie w życiu radzić, kiedy nie jest łatwo. Można jeszcze nocą przemienić się w wilka – jedni robią to dla mięsa, inni aby wybiegać się po okolicznym lesie.
Nie było widać ani jednej gwiazdy, ani nawet księżyca, jedynie pojedyncze kraty z łupami w zębach i ognistymi ogonami mknęły po sklepieniu nieba. Czasem któryś krzyknął i nagle zgasł – co oznaczało, że poszkodowany gospodarz spostrzegł kradzież i tupnął trzy razy lewym obcasem, wtedy krat spadał z hukiem na ziemię.
Żeby przetrwać w tym świecie trzeba być przede wszystkim sprytnym. Znaleźć sposób, jak oszukać tych, co czyhają na nasze życie lub nasz majątek. Czasami wystarczy położyć się w drugą stronę czy założyć spodnie na głowę, czasami trzeba bardziej wymyślnych planów. Jednak w każdej chwili warto być czujnym, bo nigdy nie wiadomo, czy ten nieznajomy to przyjaciel czy sama kostucha.
Fascynujący jest ten świat, świat wypełniony estońskimi legendami, wierzeniami w Boga i magiczne stwory jednocześnie. Dobrze się to czytało. To książka napisana w sposób, dzięki któremu czujemy się częścią tego świata. Jest tajemniczo, demonicznie, mrocznie i magicznie. Jest ciemno – dzień w listopadzie jest krótki i deszczowy, a atmosfera panująca we wsi idealnie się w to wpasowuje. Jest zupełnie inaczej.
Wszyscy bogowie się do czegoś nadają. Kalevipog i Jezus, i Stary Piekielnik. Mądry człowiek wyciśnie z nich, co trzeba.