Ryan Green
„Mama od tortur”
Wydawnictwo Wielka Litera
Bardzo trudno pisze mi się o tej książce. I bardzo trudno mi się ją czytało. Myślę, że to dobrze, że jest taka mała i cienka, bo więcej bym nie zniosła. Przy ostatnich rozdziałach miałam łzy w oczach i ochotę zrobić Gertrudzie dokładnie to, co zrobiła Sylvii. „Mama od tortur” Ryana Greena to książka, która na długo ze mną zostanie, chociaż chciałabym o niej jak najszybciej zapomnieć. Książka, która przetyrała mnie psychicznie.
Gertruda Baniszewski nie była idealną matką dla swoich dzieci, których miała siedmioro. W domu wieczny bałagan, brakowało pieniędzy na jedzenie, a zainteresowanie matki potomstwem było niewielkie. Dom Baniszewskich był miejscową imprezownią i meliną dla młodzieży. I do tego właśnie domu trafiły dwie nastoletnie siostry – Sylvia i Jenny Likens. Gerty nie miała zamiaru zajmować się dziewczynkami, a jedynie przygarnąć 20 dolarów tygodniowo, które obiecał płacić za opiekę ich ojciec. 20 dolarów, a które można wydać na papierosy. Bardzo szybko życie Sylvii przeradza się w koszmar. Jest bita, głodzona, ośmieszana, nazywana kur*ą, przetrzymywana w piwnicy, torturowana… i wiele innych rzeczy, których nie chcę nawet przytaczać. Gertruda umiejętnie manipuluje wszystkimi wmawiając im, że dziewczynka jest kłamcą i obraca wszystkich przeciwko niej. Ludzie wolą wierzyć rodzinie Baniszewskich, a nie siostrom Likens, chociaż widzą siniaki, wychudzenie itp. Pod tymi siniakami skrywała się tragedia, którą pewnie mało kto mógł sobie wyobrazić.
Pierwsza część „Mamy od tortur” to opis młodości Gertrude. Dziewczynki faworyzowanej przez tatę, za co mściła się reszta rodziny. Odrzuconej przez najbliższych i uważanej za winną wszystkiego po śmierci ukochanego ojca. Kobiety, która wzięła ślub z pierwszym, który ją chciał i urodziła mu szóstkę dzieci mimo tego, że pił i bił. Podobno zresztą konsekwencjami tego bicia były uszkodzenia w mózgu. W końcu urodziła siódme, nieślubne (chociaż wszystkim wmawiała, że ślub był) dziecko, którego ojciec zniknął bez śladu. Czy fakt, że nie miała łatwego życia sprawił, że mściła się za to na innych? Wiele zachowań opisanych w książce było psychopatycznych i wskazywało na poważne zaburzenia osobowości.
Od pierwszego momentu, kiedy Gertrude wymyśliła sobie, że Sylvia spała z chłopakiem nakręciła się tak bardzo, że nie przyjmowała żadnego wytłumaczenia, że to nie prawda. Uważała ją za nieczystą, za zdemoralizowaną, za grzecznicę, która nie zasługuje na nic. Dostała na tym punkcie obsesji. Bardzo zaciekawił mnie ten aspekt psychologiczny i szkoda, że nie poświęcono temu więcej miejsca. Cały czas myślałam o tym, na ile oprawczyni ma świadomość tego, co robi, a na ile faktycznie wierzy, że „tylko karze dziewczynkę za złe zachowanie”. Oczywiście żadna z odpowiedzi nie jest usprawiedliwieniem… Mimo wszystko niezwykle częste odwoływanie się do grzechu i Boga może sugerować, że Gertrude wierzyła w słuszność swojego zachowania. W to, że akceptuje grzechu pod swoim dachem.
Winnymi śmierci Sylvii nie jest jednak tylko Gertrude i jej dzieci, a mnóstwo innych ludzi. Przez dom rodziny Baniszewski przewijały się tłumy młodych ludzi, dziesiątki dzieciaków widziały na własne oczy, co dzieje się z dziewczyną. Gertrude robiła nawet „pokazy” przed chłopcami. Ryan Green wspomina tylko o jednej dziewczynce, która odmówiła bicia koleżanki i próbowała zareagować. Reszta w najlepszym razie ignorowała wszystko, a w najgorszym pomagała Gertie w torturach. I chyba to mnie wkurza i przeraża jeszcze bardziej. Jedna, chora psychicznie kobieta nie wyrządziłaby tyle zła gdyby ktoś ją zatrzymał. Na ławie oskarżonych zasiedli tylko ci, którzy bezpośrednio zadali śmierć, ale powinno być tam o wiele więcej osób. W tym rodzicie dziewczynek, którzy zupełnie nie interesowali się, komu tak naprawdę oddają swoje dzieci (swoją drogą nigdzie nie znalazłam informacji o udziale rodziców w procesie czy jakiejkolwiek reakcji na śmierć córki; Jenny trafiła potem do innej rodziny zastępczej).
„Mama od tortur” to jest jest klasyczny reportaż. To książka mocno fabularyzowana. Dużo w niej dialogów, odtworzenia konkretnych sytuacji bardzo wprost. I dużo też emocji. Dostajemy informację, co czuły dziewczynki, jak się bały, o czym myślały. Chociaż przecież autor może się tego tylko domyślać. Momentami czyta się to jak powieść, chociaż po chwili przypominamy sobie, że to nie jest żadna fikcja. Dla mnie wyszło to autorowi tylko na plus, ale wiem, że nie wszyscy tak uważają. W tej historii emocje są jednak dużo ważniejsze od faktów. Wybrana przez autora forma pisania pozwala też na o wiele bardziej plastyczne opisy tego, co działo się Sylvią. Czasami aż za bardzo dosadne. Gdyby pozostawiono nawet połowę brutalnych opisów i tak poczulibyśmy się jak w piekle.
Ta historia jest przerażająca i nie mieści się w głowie. Na każdej stronie zadawałam sobie pytanie, jak można być tak zupełnie bez sumienia. Jak można być takim potworem. Ze spokojem patrzyć na czyjś powolny koniec. Ostrzegam – to lektura dla ludzi o mocnych nerwach. Autor nie oszczędza nam opisów tego, co działo się z Sylvią, jak cierpiała i co jej robiono. To mocna książka, pełna szczegółów przemocy, zarówno tej fizycznej, jak i psychicznej. Często bardzo naturalistycznych i dosłownych. Na szczęście (dla mojej wrażliwości), nie dołączono do książek zdjęć, które zostały zrobione po znalezieniu zwłok. Nie będę też przytaczać tutaj żadnych cytatów z książki. Ci, co czują się na nią gotowi, niech sięgną po nią sami.