„Spadochron”
W zeszłym tygodniu rozdano Fryderyki. Przez niektórych uważane za najważniejsze nagrody w polskiej fonografii, przez innych zaś za skomercjalizowaną imprezę zdominowaną przez tzw. muzyczną klikę. Trudno do końca ocenić, która opinia jest prawdziwa.
W tym roku „gwiazdą” Fryderyków została Mela Koteluk. W kategorii „Wokalista roku” pokonała m.in. Brodkę, Kasię Nosowską, Marię Peszek czy Artura Andrusa. Od pana Artura na pewno jest młodsza i ładniejsza, od Peszek spokojniejsza, łagodniejsza i mniej kontrowersyjna, od Brodki bardziej liryczna, a od Nosowskiej… no cóż, niektórzy twierdzą, że jest jej dobrą naśladowczynią (chociaż sama Mela wypiera się, jakoby wzorowała się na Kasi w jakikolwiek sposób). W każdym razie na pewno Koteluk wprowadziła do polskiej muzyki dużo świeżości i zasłużenie odebrała statuetkę.
W 2012 r. ukazała się debiutancka płyta wokalistki zatytułowana „Spadochron”. Płyta ciekawa, różnorodna i odbiegająca od puszczanych w radio standardów. Potrafi być poetycko-refleksyjna np. w takich utworach jak „Niewidzialna” czy „Dlaczego drzewa nic nie mówią”, ale potrafi też rozkręcić się bardzo dynamicznie, jak w tytułowej piosence „Spadochron”. Ciepły głos Meli wciąga i sam zaprasza do wsłuchiwania się w niego na długie godziny, zaś teksty można zaliczyć do naprawdę niezłej poezji dla wrażliwego słuchacza, mądrej i dojrzałej. W niektórych wywiadach wspominała o inspiracjach Agnieszką Osiecką czy Januszem Koftą – po czytaniu takich tekściarzy, nie może wyjść byle co.
Teraz pozostaje mieć tylko nadzieję, że Mela nie zacznie grać pod publikę i dalej będzie trzymać się swojego stylu, aby kolejnych płyt słuchało się tak samo dobrze, jak „Spadochronu”.
Teraz pozostaje mieć tylko nadzieję, że Mela nie zacznie grać pod publikę i dalej będzie trzymać się swojego stylu, aby kolejnych płyt słuchało się tak samo dobrze, jak „Spadochronu”.