„Operacja Argo”reż. Ben Affleck
Jest rok 1978. Do ambasady amerykańskiej w Teheranie wdzierają się irańscy studenci, którzy zatrzymują w niej 52 zakładników. Tak zaczyna się trwający 444 dni konflikt amerykańsko-irański. Ale poza 52 przetrzymywanymi w ambasadzie jest jeszcze 6 osób, którym udało się wydostać z budynku i którymi amerykańska dyplomacja również musi się zająć, zanim zostaną odnalezieni i zamordowani przez Irańczyków. Spośród licznych, mniej lub bardziej (a właściwie tylko mniej) realnych pomysłów na sprowadzenie ich do USA wygrywa ten, w którym udawać mają oni kanadyjskich filmowców szukających plenerów do holywoodzkiej produkcji si-fi. Powstaje fałszywa wytwórnia, fałszywy scenariusz, fałszywe dokumenty… Brzmi absurdalnie? Nie jest to jednak wymysł scenarzysty, a prawdziwa historia sprzed 35 lat – najlepsze historie pisze bowiem samo życie.
Po te wydarzenia sięga Ben Affleck w swoim najnowszym filmie „Operacja Argo”. Historia idealnie nadaje się bowiem na dramat polityczny. Z jednej strony mamy historię sześciorga ludzi przebywających w kraju przepełnionym rewolucją i poszkiwanych przez radykalistów, z drugiej zaś polityczne układy w Stanach Zjednoczonych, które nieraz ponad ludzkie życie stawiają dobry wizerunek kraju w oczach innych. A pomiędzy tymi dwoma światami Toniego Mendeza (w tej roli Ben Affleck), który wymyśla i realizuje cały misterny plan wywiezienia Amerykanów, najpierw dla, a potem wbrew amerykańskiej dyplomacji. Mendez chociaż mógłby swoją misją kandydować do roli superbohatera zupełnie nie przypomina znanych nam z większości produkcji agentów wywiadu – posępna mina, zarośnięta twarz czy zużyta marynarka to charakterystyczne cechy głównego bohatera.
„Operacja Argo”, pomimo tego, że zakończenie znane jest z historii, trzyma w napięciu do samego końca. Dynamiczna konstrukcja nie pozwala się znudzić i wypaść z biegu wydarzeń. Dramatyczna sytuacja bohaterów potrafi zaś przejąć widza – każdy nawet najmniejszy błąd mógł ich bowiem kosztować życie. Reżyser przesadził jedynie w zakończeniu dodając zbyt wiele dramatyzmu (który odbiega od rzeczywistej historii) i scen w stylu „udało się w ostatniej sekundzie”.
Film dostał statuetkę Oscara w kategorii
„Najlepszy film
”. Czy jest to rzeczywiście najlepsza produkcja 2012 r. można mieć wątpliwości. Być może polityczna tematyka i pokazanie sukcesu amerykańskiej dyplomacji miały wpływ na wyniki Amerykańskiej Akademii Filmowej. Nie można jednak zaprzeczyć, że Affleck spisał się w roli reżysera i jest to porządnie zrobiona produkcja, bardzo dobrze oddająca klimat końca lat 70. (duży plus dla charakteryzatorów), z poprawnie zaplanowaną kompozycją, a czas przeznaczony na obejrzenie „Operacji Argo” na pewno nie będzie stracony.