Nie mam milionów wejść, tysiąca komentarzy i setek obserwujących na Facebooku czy Google Plus. Raczej cieszę się, gdy któryś wpis dojdzie do poziomu trzech cyferek w kolumnie wyświetleń. Tak się nie da żyć – w ten sposób nigdy nie stanę się najsławniejszą blogerką książkowo-filmową w Polsce, a tym bardziej na świecie. Postanowiłam, że pora coś z tym zrobić i zacząć działać. No więc zaczęłam – od przeczytania forów, wpisów na innych blogach, poradników itp. I zrozumiałam – nie będę znaną blogerką.
Dlaczego?
Wpisy 3 razy w miesiącu to zdecydowanie za mało.
Najlepiej dodawać coś codziennie, a jak nie to przynajmniej te 2–3 razy w tygodniu. Inaczej czytelnik nie przyzwyczai się, że musi co chwila zaglądać na bloga. Niestety nie jestem takim mistrzem pisania, żeby stworzyć nową notkę drugą ręką jedząc płatki na śniadanie. Marnuję czas, który mogłabym przeznaczyć na pisanie na ściankę wspinaczkową, fitness, spotkania ze znajomymi, odprawy harcerskie czy też pracę 8 godzin dziennie, ewentualnie zakupy i sprzątanie w domu.
Recenzje są nudne.
Bycie zbyt ambitnym i pisanie samych recenzji, to nie jest właściwa droga w stronę pozyskiwania czytelników. Podobno najlepiej czytają się wszelkie wpisy około-książkowe, a jeszcze lepiej takie, które z książkami nie mają nic wspólnego. No i hitem są stosiki i listy. Na pewno wpis „Który pisarz jest najbardziej seksowny” doprowadziłby do burzliwych kłótni w komentarzach, czy klata Sapkowskiego prezentuje się lepiej niż Stasiuk. Cóż, więcej wiem o ich stylu pisania niż nagim torsie, więc pozostanę przy tych tematach.
Koniecznie trzeba robić konkursy.
Każdy lubi dostawać prezenty i wygrywać nagrody. Jedna kupiona książka, którą potem można wręczyć jako nagrodę to tylko około 40 zł – całkiem niewiele za tłumy zainteresowanych. Pozostaje oczywiście pytanie, czy te tłumy przeczytają cokolwiek więcej niż zasady konkursu (i to też może nie do końca). Jak już weszłam w posiadanie jakiejś fajnej książki, to nie chciałabym się z nią rozstawać, mało fajnych książek nie mam sumienia dawać jako nagród, a mój budżet ma ważniejsze wydatki niż kupowanie książek na konkursy. Więc na razie nie trzeba szykować odpowiedzi na jakże trudne pytanie „Jaka książka ci się najbardziej podobała”.
Czytam książki spoza pierwszych półek w Empiku.
Mój gust literacki i filmowy jest dość specyficzny. Nie chodzę do kina w tydzień po premierze, nie oglądam tego, co ma największe plakaty na mieście. Tak samo jest z książkami – ominęłam z daleka serię o Harrym Potterze, kolejne odsłony twarzy Greya. A do tego jeszcze nie trawię jakże popularnych gatunków fantastyki, thrillerów czy romansów. Zdaję sobie sprawę, że czytelników Łozińskich jest mniej niż Georga R. R. Martina.
PS. Napisałam ten post tylko dlatego, żeby podbić statystyki swojego bloga. O nic więcej tutaj nie chodzi. Absolutnie zgadzam się z powyższymi sugestiami i wiem, że ich zastosowanie miałoby przełożenie na oglądalność bloga – ale nie chcę lub nie mam czasu ich stosować.