Mariusz Szczygieł
„Niedziela, która zdarzyła się w środę„
Wyd. Czarne
W latach 90., kiedy Szczygieł pisał swoją książkę miałam 10 lat. Moim największym problemem było to, z kim będę siedzieć w ławce na lekcji lub w co ubrać się na szkolną dyskotekę. Początek lat 90. pamiętam więc nieco beztrosko i przyjemnie. Jednak początki demokratycznej i kapitalistycznej Polski to dla wielu ludzi czasy trudne, pełne problemów – wielu bowiem nie do końca umiało odnaleźć się w zupełnie nowej rzeczywistości. A najlepiej umieli odnaleźć się ci, którzy mieli we krwi kombinowanie. Przemiany ustrojowe dosyć mocno odbiły się na życiu przeciętnych obywateli. Takich ludzi, pogmatwanych mocno, pokazuje Mariusz Szczygieł w swoich reportażach.
Jej życie przez ostatnie 19 lat: dom – przystanek – Elwro – dom – przystanek – Elwro… Ma pięć lat do emerytury, szuka pracy, ale mówi, że w nowej rzeczywistości nie wie nawet, jak ma język otworzyć. Jeśli pracy nie znajdzie 41 milionów musi starczyć Grażynie Ozimek do końca życia.
Lata 90. mają też swoje bardziej „kolorowe” strony. Na miejscowych dyskotekach króluje disco polo sprzedawane na pirackich kasetach na straganach. To pewnego rodzaju ucieczka od smutnej rzeczywistości. W disco polo nie ma tekstów dekadenckich: ja się potnę, ja zabiję. Ludzie próbują stworzyć sobie namiastkę szczęśliwego życia, w czym pomaga im Amway – spełnij marzenia, wystarczy, że wciągniesz innych do piramidy! Kolejnym źródłem ucieczki jest religia – Polacy to bowiem niezwykle katolicki naród, który wybuduje największy i najbardziej ozdobny kościół na świecie. Gdzieś pomiędzy ciężkimi chwilami pojawiają się błyskotki nadziei.
Po Szczygła sięgnąć warto, jak zawsze zresztą, i samemu zagłębić się we wspominane przez niego historie.
Zobacz też: Miłość niebiańska – Mariusz Szczygieł „Laska nebeska”.