Roy Jacobsen
„Niewidzialni”
Wydawnictwo Poznańskie
Seria Pisarzy Skandynawskich
Popłynęłam gdzieś daleko. Chociaż niby wydawać by się mogło, że całkiem blisko. Na północ Norwegii. Na malutką wysepkę Barrøy, którą zamieszkuje jedna zaledwie rodzina. Pięć osób. Senior rodu Martin, jego dzieci Barbro i Hans, żona Hansa Maria i ich córka Ingrid. Od czasu do czasu pojawia się na wyspie ktoś obcy, jednak bardzo szybko znika. Bo wyspa jest zbyt mała, żeby pomieścić więcej osób. I zbyt odległa, żeby ktoś chciał tam zostać na dłużej. Cofnęłam się w czasie o niecałe 100 lat, ale ma wrażenie, jakbym cofnęła się do zupełnie innej epoki. Znajduję się w świecie, w który dopiero powoli wkraczają cywilizacyjne wynalazki. Małymi krokami zmieniają życie mieszkańców. Wyspa, chociaż tworzy swoisty mikroświat nie może przecież istnieć bez świara z zewnątrz.
Życie na Barrøy nie jest łatwe. Życiem na Barrøy kieruje natura, a człowiek musi się jej podporządkować i toczyć nieustanną walkę z żywiołami. Kiedy sztorm niszczy ściany szopy lub susza odbiera szansę na ostatnią kroplę wody rodzina przyjmuje to z pokorą. Codzienność mieszkańców wyspy jest uzależniona od pory roku – zimą Hans wypływa na Loffety na połów, latem trzeba zadbać o uprawę i zebrać ziemniaki. Życie rodziny charakteryzuje cykliczność wielu wydarzeń. Cykliczność, która w pewnym momencie zostaje zaburzona. Najpierw przez niewielki wypadek Hansa, który uniemożliwia mu wypłynięcie do pracy, potem zaś przez postawienie latarni morskiej. A potem przez jeszcze inne wydarzenia, których nie będę zdradzać. Poprzednie lata były do siebie podobne, kolejne będą już jednak zupełnie inne. Życie Ingrid nie będzie jak życie jej dziadka i ojca.
Są jajka i wiosenne prace w polu, puch, pełne spokoju letnie miesiące, kiedy pracują na okrągło przez całą dobę, później zaś nadchodzi jesień, a wówczas naprawdę powstaje przystań, nie pomost z nasączonych smołą drewnianych pni, jak planowali, tylko keja z murowanego kamienia, a dzieje się tak dzięki temu, że nie wszystko w szczęśliwym dzieciństwie Ingrid jednak jest takie, jak powinno.
Świat stworzony przez Roya Jacobsena jest surowy. Tak samo surowy jest język, jakim pisze autor. Może wydawać się, że to książka bez emocji, suche fakty, czynności, które trzeba wykonać. Ale to właśnie emocje, które pokazują mieszkańcy wyspy. A raczej te, których nie pokazują. Bo żyjąc na malutkiej wyspie nie ma czasu na emocje, na rozmyślania, na wewnętrzne rozważania. Trzeba działać, czas wykorzystać maksymalnie, zanim zmiana pogody lub pory roku pokrzyżuje nam plany. Chociaż Jacobsen pisze bez zbędnych przymiotników, bez niepotrzebnych komentarzy, krótko i konkretnie, to wystarczy, aby poczuć to, co czują mieszkańcy Barrøy.
Ci ludzie są zrodzeni z ziemi i połączeni z nią nierozerwalnymi więzami, ale teraz ta ziemia nie tylko tkwi pod paznokciami i wbita w podeszwy stóp, jest również w porach skóry i w myślach, w uszach, włosach, oczach…
„Niewidzialni” to dopiero początek sagi o rodzinie Barrøy. Cieszę się, bo w pewnym sensie polubiłam bohaterów książki. Chociaż gdzieś tam ciągle czuję dystans i wiem, że mieszkańcy nie do końca wpuścili mnie do swojego świata. Ale tacy już są Norwegowie z zimnej północy – prości, zamknięci w sobie, zdystansowani, trochę obcy i niewidzialni dla ludzi ze stałego lądu.
Przeciwieństwo między morzem a ziemią żyło w nim zawsze w postaci niepokoju i przyciągania: kiedy jest na morzu, tęskni za domem, a gdy zanurzy palce w ziemi, stale przyłapuje się na spoglądaniu ku rybom i głębinie.