„Nomadland”
reż. Chloé Zhao
Ameryka to nie jest raj do życia. Coraz częściej przekonuję się, że państwo bardzo niesocjalne jest dobre dla tych, którzy zarabiają dużo i mają stabilną pracę. Jeśli zaś podwinie ci się noga, możesz łatwo skończyć na ulicy lub w kamperze, który będzie jedynym domem, na jaki cię stać. Tak właśnie stało się w przypadku Fern, głównej bohaterki nakręconego przez Chloé Zhao filmu „Nomadland” (zagranej przez genialną Frances McDormand). Mąż umiera, jedyny zakład pracy w miasteczku zostaje zamknięty, nie ma z czego i jak żyć więc wszyscy dotychczasowi mieszkańcy uciekają. Także Fern pakuje więc najważniejsze rzeczy do auta i wyrusza w drogę, przemierza Stany Zjednoczone w poszukiwaniu dorywczych prac i ciepłego klimatu. Szybko okazuje się, że ludzi takich, jak ona, jest więcej. Fern, dzięki poznanej w pracy koleżance – Lindzie May, trafia bowiem na obóz/zlot nomadów, gdzie poznaje ludzi, dla których kamper to cały świat. Ludzi, którzy są „houseless, not homeless” – bo chociaż nie mają domu w sensie dosłownym, nie są bezdomni, nie mieszkają na ulicy.
„Nomadland” to film nakręcony na podstawie reportażu Jessici Burder (wydanego w Polsce przez Wydawnictwo Czarne). Historią zainteresowała się Frances McDormand, która wykupiła prawa do ekranizacji i zaprosiła do współpracy Chloé Zhao. Reżyserka wzięła z książki jednak nie główną historię, bo filmowa opowieść o Fern jest fikcyjna, ale ludzi w sensie dosłownym. Większość występujących w filmie postaci jest grana przez samych siebie i opowiada prawdziwe historie ze swojego życia. Pomimo braku wcześniejszych doświadczeń aktorskich wszyscy bardzo dobrze poradzili sobie przed kamerą. Właściwie nie da się zauważyć, że mamy do czynienia z amatorami (podobno niektóre sceny były kręcone bez uprzedzenia, że są na potrzeby takiego filmu). Zabieg ten sprawia, że film balansuje na granicy pomiędzy dokumentem, a fikcją, a historie nabierają zupełnie innego wymiaru emocjonalnego.
Ten film jest jednocześnie piękny i gorzki. Piękny pod względem wizualnym i gorzki jeśli chodzi o treść. Mamy wspaniałe krajobrazy i samotnych ludzi, mamy zachwycające zachody słońca i smutne historie. Pełno w nim takich sprzeczności. Słuchamy przejmujących opowieści o stracie pracy, śmierci najbliższych, porzuceniu, chorobach… Kapitalizm, z którego tak dumne są Stany Zjednoczone to źródło zarówno ogromnych sukcesów i wielkich pieniędzy, jak i z drugiej strony przyczyna wielu ludzkich dramatów. Takich miejscowości, jak ta, z której pochodzi Fern, zbudowanych na zupełnym pustkowiu dookoła wielkiego zakładu pracy było więcej. Kryzys ekonomiczny z początku XXI wieku doprowadził do zamknięcia wielu z nich. Nikt nie zatroszczył się o bezrobotnych, nikt nie myślał, czym zastąpić zamkniętą fabrykę i jak przekwalifikować jej byłych pracowników.
Oskar za najlepszy film i najlepszą reżyserię dla dzieła Chloé Zhao jest jak najbardziej zasłużony. Zwłaszcza ten drugi. Reżyserka pokazuje nam obraz bezwzględnego systemu socjalnego Ameryki oraz sylwetki silnych ludzi, którzy znaleźli swój sposób na życie. To film nakręcony z ogromną wrażliwością, szacunkiem do drugiego człowieka. Po seansie miałam poczucie ogromnej niesprawiedliwości, która dotknęła jego bohaterów.