„Ojciec”
reż. Florian Zeller
Miłość córki do ojca i ojca do córki to wydawać by się mogło bezwarunkowe uczucie. Ta miłość może być jednak wystawiona na próbę, kiedy przychodzi choroba. Wtedy, kiedy nasz ojciec przestaje być naszym ojcem, a zaczyna być zupełnie obcym człowiekiem i widzi w córce też kogoś całkowicie obcego. Jest w filmie scena, kiedy grająca córkę Olivia Colman upuszcza kubek, który rozpada się na drobne kawałki – to taki moment, kiedy wiesz, że życie kogoś najbliższego też rozpadło się i nigdy już nie wróci. Bo Alzheimer zadomowił się u niego na dobrze i powoli rozbija resztki pamięci. „Ojciec” Floriana Zellera to film o tym, jak okrutna bywa choroba, nie tylko dla samego chorego ale przede wszystkim dla jego najbliższych. To film wspaniały i przerażający jednocześnie.
Wszystko zaczyna się od sceny, kiedy córka Anna oznajmia swojemu ponad 80-letniemu ojcu Anthonemu, że musi znaleźć mu na stałe opiekunkę, bo ona chce wyjechać do Paryża, a on nie może już sam mieszkać. Z kolejnymi scenami dowiadujemy się, dlaczego. Poznajemy wszystkie problemy, które pojawiają się w życiu Anthonego zapadającego na demencję i to, jak próbuje mierzyć się z nimi jego córka.
Na zaprezentowane w filmie wydarzenia patrzymy przez większość czasu z punktu widzenia Anthonego. Wprowadza to zagubienie i chaos, które są codziennością powoli tracącego kontakt z rzeczywistością bohatera. Córka i pielęgniarka na zmianę przybierają swoje twarze, dom raz jest domem Anny, innym razem Anthonego, mąż ma na imię Paul lub John… A czas biegnie w niekontrolowany sposób, niektóre sceny się powtarzają, niektóre są wstępem do tego, co już widzieliśmy chwilę wcześniej i ranek miesza się z wieczorem. Struktura filmu sprawia, że widz nie wie, co jest prawdą, a co wymysłem Anthonego, kto jest kim – ten zabieg chociaż w niewielkim stopniu pomaga wyobrazić sobie, co dzieje się w głowie głównego bohatera.
„Ojciec” to teatr właściwie dwóch aktorów, którzy stanowią na ekranie wyjątkowy duet. Ale za to jakich aktorów – Anthony Hopkins i Olivia Colman grają w filmie relację pomiędzy ojcem, a córką cudownie, doskonale oddając wszystkie emocje, jakie towarzyszą bohaterom. Hopkins w ciągu kilku sekund potrafi przeskoczyć z euforii w zagubienie, ze spokoju we wściekłość, z bycia uroczym i miłym w awanturnika. Anthony (bohater ma tak samo na imię, jak aktor) nie przyznaje się przed samym sobą i przed najbliższymi, że ma problem. Próbuje udawać, że wszystko jest w porządku, aby po chwili zwątpić we wszystko, co jest dookoła lub snuć teorie spiskowe na temat okradających go opiekunek lub próby zabrania mu jego (czy na pewno jego?) mieszkania. Oskar dla Hopkinsa to absolutnie zasłużona statuetka!
W niczym nie odstaje zresztą gra aktorska Olivii Colman, która pokazuje, z jakimi dylematami musi zmierzyć się Anna. Z jednej strony czuje się odpowiedzialna za swojego ojca, z drugiej zaś chciałaby mieć swoje życie i odciąć się od ciągłego bycia opiekunką. Na jej twarzy widać łzy ukrywane pod uśmiechem, próby opanowania złości, ogromne pokłady cierpliwości, które pomagają jej znosić ciągłe humory i wahania nastroju ojca oraz tęsknotę za kimś bliskim, kogo już tak naprawdę straciła.
Zanim Florian Zeller zabrał się za kręcenie filmu napisał scenariusz sztuki teatralnej. Po ponad 10 latach prezentowania „Ojca” na deskach teatru postanowił przenieść scenariusz na ekrany kin. W filmie dosyć mocno widać teatralność – prawie w ogóle nie wychodzimy mieszkania (chociaż zmieniają się z nim detale i które z czasem staje się coraz bardziej puste), mamy ograniczoną liczbę aktorów jednocześnie, długie sceny dialogowe dziejące się w jednym pomieszczeniu.
Po zakończeniu seansu potrzeba kilku chwil, żeby pozbierać myśli i uspokoić emocje. Ostatnie sceny filmu, podczas których pada z ust głównego bohatera pytanie „Kim ja właściwi jestem?”, totalnie wbijają w fotel. Bo dociera do nas, że chociaż ciało należy nadal do Anthonego, to jego umysł już niestety nie. Że w skórze ojca Anny jest zupełnie obcy człowiek, który nie tylko nie poznaje innych, ale nie poznaje też samego siebie i nic z tym nie da się już zrobić. To poczucie bezsilności, które towarzyszy Olivii Colman na ekranie sprawia, że chce nam się płakać razem z nią…