Olivia Colman i Benedict Cumberbatch – tylko tyle wystarczy, żeby uznać, że film jest wart obejrzenia. Idealna para moich ukochanych aktorów w jednym filmie. A jak jeszcze okazało się, że za scenariusz odpowiada Tony McNamara, który stworzył „Faworytę” to musiało być ciekawie. Jak tylko zobaczyłam zwiastuny „Państwa Rose” miałam poczucie, że będzie to mój ulubiony film tego roku (a muszę przyznać, że udało mi się już zobaczyć całkiem sporo). Nie myliłam się, chociaż znalazła się już konkurencja dla podium. Nie mniej jednak to umiejętne połączenie humoru i dramatu, miłości i nienawiści, namiętności i wściekłości sprawiło, że wyszłam z kina naprawdę zachwycona.
Na początku muszę zaznaczyć, że nie widziałam nigdy poprzedniego filmu oparte na tej historii, czyli „Wojny państwa Rose” z 1989 roku. Szłam więc na film „Państwo Rose” zupełnie na świeżo i nie miałam możliwości (a może bardziej potrzeby) porównywania obu filmów. Nie traktowałam seansu jako remake, ale coś zupełnie nowego i świeżego. A ten film ma w sobie dużo świeżości i energii.

Theo i Ivy, para zakochanych w sobie od lat małżonków, dwójka dzieci, pełen ciepła dom, sielankowe wręcz życie. On spełnia się jako znany i ceniony architekt, ona swoje wybitne talenty cukierniczo-kulinarne realizuje w domowym zaciszu piekąc wspaniałe torty z okazji jego kolejnych sukcesów. Wszyscy żyją, tak by się mogło wydawać, pięknie i szczęśliwie. Aż pewnego dnia życie zmusza Theo i Ivy do odwrócenia swoich ról. Jego projekt okazuje się katastrofą, co wyklucza go z życia zawodowego, a ona otwiera małą restaurację, która okazuje się osiągnąć ogromny sukces. Ta zamiana zaburza porządek w małżeństwie i prowadzi do coraz to kolejnych konfliktów i zgrzytów. Zgrzytów, które narastają i wybuchają z coraz to większym natężeniem. Theo nie czuje się dobrze jako pan domu u boku osiągającej sławę żony, Ivy zaś ani myśli zrezygnować z tego, co zaczęła osiągać. Sytuacja jest patowa i wiadomo, że nic dobrego z niej nie może wyniknąć.
„Państwo Rose” to jednak nie jest obraz małżeńskiego konfliktu, ale raczej małżeńskiego rollercoastera. Nasza dwójka bowiem tak samo mocno się nienawidzi, jak kocha. Emocje na ekranie buchają w każdą stronę. Bohaterowie budują między sobą mur nienawiści, aby po chwili próbować go rozwalić z podwójną siłą. I tak w kółko, tylko z każdą sceną coraz bardziej. Do tego nie brakuje tutaj ciętych dialogów i zabawnych wyzwisk – wojna na słowa wypada w filmie naprawdę dobrze. Pełno tu zarówno drobnych złośliwości jak i wyrzucanych z siebie bardzo bezpośrednich obelg. Nie zatrzyma tego nawet obecność znajomych na obiedzie czy terapia. Państwo Rose będą sobie dokręcać śrubę coraz bardziej… Kulminacyjnym punktem konfliktu stanie się walka o dom, którego żadne z nich przy rozwodzie nie chce oddać. On go zaprojektował i zbudował, a ona dała na niego wszystkie pieniądze. Dla niego to dzieło życia, dla niej zachowanie domu to sposób, by dobić męża całkowicie. I o ile wcześniej można było mówić co najwyżej o dogryzaniu sobie, o dom zacznie toczyć się prawdziwa wojna.

Scenariusz i dialogi to jedno, ale nie był by to tak dobry film gdyby nie obsada. Olivia Colman i Benedict Cumberbatch wspaniale czują się na ekranie i widać między nimi ogromną chemię. Jesteśmy w stanie uwierzyć zarówno w ich miłość, jak i wkurzenie. On jako sfrustrowany, zmęczony życiem i niedoceniony, ona ambitna i coraz bardziej pewna siebie. Każdy z aktorów super pasował do swojej roli i doskonale sprawdził się w tym zestawie. Kiedy ona zyskuje swoją pozycję zawodową, on ma poczucie, że stał się nikim. Oboje jednak nie umieją mówić o swoich emocjach i rozmawiać szczerze i to się niewiele zmienia w czasie.
Dużo w tym filmie powodów do śmiechu, dużo zabawnych dialogów czy gagów. Pod tym płaszczykiem komedii kryje się jednak ludzki dramat. Zabawne teksty są tak naprawdę krzykiem rozpaczy. Chociaż wiele rzeczy jest u „Państwa Rose” absurdalne i przerysowane, to poruszane problemy są jak najbardziej autentyczne. Może mało która para posunie się do aż takich zachowań aby zemścić się na partnerze, ale przyczyny i sam fakt rozstania są jak najbardziej realne. Polecam obejrzeć i przekonać się samemu.



