Jeden pociąg, drugi pociąg, trzeci pociąg, czwarty pociąg, jeden samolot, drugi samolot, metro oraz piąty pociąg i już tylko po 24 godzinach od wyruszenia w Łodzi jesteśmy na miejscu – w Aveiro. Pomimo ponad 3000 od domu i położenia nieco na południe czapki, szaliki i rękawiczki okazują się całkiem przydatne. Zaczynamy tydzień wakacji w “ciepłej” Portugalii. Niestety nie są to wyspy kanaryjskie, więc opalania za bardzo nie było, raczej sukces taki, że w ciągu dnia można było zdjąć czapkę i polar. Ale zawsze +15 jest lepsze niż pozostawione w Polsce ‑5.
Po tak wyczerpującej podróży konieczne było się wyspać i po południu wyruszyć na wymarzoną plażę. Plaża obok Aveiro czyli Costa Nova posiada ciekawe, malowane w pionowe pasy domy. Podobno chodziło o to, żeby zmęczeni (czy mający jakikolwiek inny powód dezorientacji) marynarze mogli łatwo rozpoznać swoje domy. Stosowano cztery podstawowe kolory – żółty, czerwony, zielony i niebieski, więc dużo łatwiej nie mieli. Udało nam się nawet wykąpać stopy w oceanie, więc ten punkt wyjazdu mamy zaliczony. Wnioski z pierwszego dnia: zwalnianie przy wjeżdżaniu na ronda jest bez sensu.
** Porto – położone wzdłuż rzeki Duoro miasto w południowej Portugalii, drugie co do wielkości miasto w kraju. Pochodzące z XIV w. centrum miasta zostało wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Położona po przeciwnej stronie rzeki Villa Nova de Gaia słynie z produkcji najlepszych win na świecie, które w beczkach i butelkach leżakuje tam przez lata uzyskując swój wyjątkowy smak. Można tutaj zwiedzić wiele winnych piwnic, zapoznać się historią regionu, produkcją wina, a przy okazji spróbować pysznego porto. **
W planach wyjazdu była też oczywiście Lizbona, w końcu warto mieć zaliczoną kolejną stolicę, która miała być częścią naszego trzydniowego combo. Od momentu przyjazdu nasza trzydniowa wycieczka ulegała każdego dnia kolejnym modyfikacjom. Najpierw okazało się, że wypożyczalnie samochodów nie pracują w niedzielę (a my głupi myśleliśmy, że to niemożliwe). Potem okazało się, że będzie trzeba mocno się sprężać, żeby wrócić i zdążyć na samolot. W końcu nasze portfele pokazały, że aż tak zasobne nie są. Więc z bólem serca musieliśmy odłożyć Lizbonę na kolejny wyjazd i zrobić sobie dwudniowy trip po klasztorach Unesco, zahaczając o Fatimę przy okazji. W jednym zdaniu: Tomar piękny w środku, Batalha z zewnątrz, a Alcobaca ma piękną historię.
Na koniec jeszcze noc na lotnisku w Bergamo i możemy lądować w Łodzi i wracać do codziennej rzeczywistości.