„Powidoki”
reż. Andrzej Wajda
Mam mieszkanie na przedwojennym łódzkim osiedlu. Tuż obok znajduje się blok, gdzie mieszkali Katarzyna Kobro i Władysław Strzemiński. Mój wujek chodził nawet do Kobro na lekcje malarstwa (krótko, bo podobno była wariatką i nie wytrzymał długo). W Muzeum Sztuki byłam wiele razy, w tym w stworzonej przez Strzemińskiego sali neoplastycznej. Dlatego też „Powidoki” to film, który w pewien sposób opisywał świat znajomy.
„Powidoki” dzieją się w latach 50. ubiegłego wieku. Władysław Strzemiński jest znanym malarzem, cenionym przez studentów wykładowcą w szkole plastycznej. Jednocześnie nie zgadza się on z ówczesną władzą, nie ulega jej naciskom i nie zmienia swoich poglądów na kulturę i politykę. Skazuje się przez to na utratę pracy, wykluczenie ze związku plastyków i liczne problemy.
Film skupia się całkowicie na tym jednym aspekcie życia malarza – na jego walce z ustrojem. Nie dostajemy prawie żadnych informacji o przeszłości, jego relacjach z żoną Katarzyną Kobro, o wcześniejszych sukcesach artystycznych. Zdecydowanie w filmie brakuje kontekstu i dla osób, które nie spotkały się wcześniej z postacią malarza pewne wątki będą niezrozumiałe. Od czasu do czasu pojawia się córka artysty, Nika, która jednak nie przyciąga uwagi widza i przemyka przez ekran niemal niezauważona.
Wajda wielki reżyserem był. Dostał Oscara, więc nie wypada myśleć inaczej. Zgodzę się, że Wajda ma na swoim koncie wiele wybitnych filmów, ale niestety „Powidoki” do nich nie należą. Można go określić mianem poprawnego kina. Film jest dopracowany technicznie – zdjęcia, montaż czy scenografia na pewno możemy ocenić pozytywnie. Podobnie jest z odtwarzającym główną rolę Bogusławem Lindą.
To wszystko nie ratuje jednak słabego scenariusza, który nie zgłębia postaci, nie potrafi pokazać prawdziwego dramatu. Życie Władysława Strzemińskiego nie było łatwe. W trakcie I wojny został kaleką, przez długi czas cierpiał biedę i nie miał się gdzie podziać z rodziną, potem przyszła II wojna, a po niej konflikty z żoną. Szykanowanie przez władzę było więc kolejnym elementem tego dramatu. „Powidoki” nie potrafią pokazać człowieka prawdziwie cierpicąego i walczącego o swoje. Nie ma też żadnego elementu zaskoczenia, bohaterowie są czarno-biali, a gdy zaczyna się kolejna scena łatwo można przewidzieć, jak się skończy.
W obecnej sytuacji politycznej „Powidoki” wydają się być filmem bardzo aktualnym. Pokazują, do czego może doprowadzić mieszanie się władzy w kulturę – nie ważne jakim jesteś artystą i jaki masz dorobek, ważne jest to, jakie masz poglądy polityczne.
Dziwi mnie wybór „Powidoków” jako polskiego kandydata do Oscara. Być może chodziło o znane członkom Akademii nazwisko Andrzeja Wajdy. Bo innego uzasadnienia nie widzę. Film można obejrzeć, ale jeżeli nie cierpicie na nadmiar wolnego czasu to wybierzcie coś innego.