„Rocketman”
reż. Dexter Fletcher
Elton John jest obecnie całkiem statecznym 70-latkiem, posiada męża i dwójkę adoptowanych dzieci, tytuł szlachecki nadany przez Królową Brytyjską, prowadzi spokojne i kulturalne życie. Jednak początki jego kariery wyglądały zupełnie inaczej. Początek jego muzycznych występów to końcówka lat 60. Młody Elton bardzo szybko stał się gwiazdą i zarobił na swoich koncertach i płytach miliony. Nie trudno w takich okoliczność wpaść w nałogi. Życie piosenkarza zaczęły wypełniać narkotyki, alkohol, szalone imprezy i dzikie przebrania na koncertach. „Rocketman” zabiera nas w dziką podróż po tym wszystkim, co wypełniało życie młodego muzyka.
Nazywam się Elton John. Jestem alkoholikiem, kokainistą i bulimikiem. Jestem też uzależniony od seksu i od zakupów, i chciałbym z tym skończyć - tymi słowami zaczyna się film. Dziwnie ubrany człowiek w scenicznym kostiumie siedzi na spotkaniu AA. Przez następne dwie godziny będziemy obserwować na ekranie wydarzenia, które doprowadziły do tego wyznania.
W poszukiwaniu miłości i akceptacji
Wszystko zaczyna się w domu. Mały chłopiec, którego obserwujemy w pierwszych scenach filmu usilnie zabiega o uwagę rodziców – surowego i chłodnego ojca i zajętej kochankiem matki. Na szczęście jest jeszcze babcia – to ona zachwyciła się talentem wnuka i zaprowadziła go do szkoły muzycznej. Można uznać, że to jej zawdzięczamy fakt, że kilkuletni Reginald (tak brzmi prawdziwe imię Eltona Johna) nie porzucił muzyki.
Potem swoje serce Elton John próbuje wypełnić najpierw związując się z managerem muzycznym Johnem Reidem (granym przez Richarda Maddena), a potem biorąc ślub z Renate Blaulel. Nie zobaczymy jednak na ekranie radości i miłości płynących z tych relacji. Reid to najczarniejszy charakter filmu, zaś Renate pojawia się na kilka minut, jak jakiś pomyłkowy epizod w życiu muzyka. Wszystko to prowadzi nas do niby oczywistego, ale ważnego wniosku, że sława i pieniądze nie dają szczęścia i że każdy potrzebuje miłości.
Bardzo ważną rolę w filmie, jak i w życiu, odgrywa relacja między Eltonem Johnem a autorem tekstów do jego piosenek Berniem Taupinem. To przyjaźń, która tak trwa przez cały okres dorosłego życia muzyka – od pierwszej piosenki aż do czasów obecnych. To niesamowite jak tych dwoje ludzi doskonale się rozumiała. Podobno nie pokłócili się ani razu, a już na pewno nigdy nie doprowadzili do sytuacji, kiedy ich przyjaźń byłaby zagrożona.
Piosenki do każdego momentu w życiu
Bardzo dobrze sprawdza się przyjęta prze reżysera musicalowa konwencja filmu. W „Rocketmanie” umiejętnie połączono twórczość Eltona Johna z wydarzeniami z jego życia. Pokazuje to, jak doskonale stworzone przez niego i Berniego Taupina piosenki wpasowywały się w aktualną sytuację życiową, jak bardzo oddawały nastrój i przemyślenia samego muzyka. Dzięki scenom musicalowym pewne rozwiązania fabularne – przeskoki w czasie, stany po zażyciu narkotyków czy też pokazanie tego, co siedzi w głowie Eltona – były możliwe do pokazania.
Cały film jest niezwykle kolorowy i dynamiczny. „Rocketman” świetnie w swojej formie styl życia muzyka – cekiny, pióra, świecidełka, zabawa i szaleństwo. Jest nieco kiczowato i ekscentrycznie, ale taki właśnie był Elton John na początku swojej kariery. Ogromne brawa należą się scenografom i twórcom kostiumów. Chociaż większość strojów to kopia oryginałów, to wybrano je i wykonano świetnie.
„Rocketman” to film, który pomimo tego, że pokazuje ciężkie chwile z życia Eltona Johna ma w sobie mnóstwo energii. Ten film ma w sobie coś, o czym nieco zapomnieli twórcy „Bohemian Rhapsody” – problem. Chociaż nie trzyma się idealnie faktów i nie można zaliczyć go do klasycznych filmów biograficznych, to ogląda się go z ciekawością. Z życia Eltona Johna udało się wybrać ważne dla opowiadanej historii elementy, które ładnie tworzą spójną całość. To nie jest film o robieniu kariery, o osiąganiu kolejnych muzycznych sukcesów, ale film o poszukiwaniu swojego miejsca i swoich ludzi.