Katarzyna
Skrzykłowska-Kalukin
Joanna Sokolińska
„Rodziny himalaistów”
Wydawnictwo W.A.B.
Co jakiś czas robi się w mediach głośno o kolejnych wyprawach na najwyższe lub najtrudniejsze szczyty świata. Tak jest w przypadku różnych pierwszych wejść (pierwsze zimowe, pierwsze nową drogą, pierwsze bez tlenu) oraz niestety tragedii, które są nieuniknionym elementem alpinizmu i himalaizmu. W tym roku wielu z nas czytało w mediach o Szerpach, którzy stanęli zimą na wierzchołku K2, dwa lata temu śledziliśmy próbujących zrobić to samo Polaków i wyprawę ratunkową po Tomka Mackiewicza. Przy okazji za każdym razem pojawiają się dyskusje nad tym, po co ludzie wyruszają na ryzykowne wyprawy, czy to moralne zostawiać rodzinę dla własnej pasji, czy mając dzieci nie ludzie nie powinni myśleć przede wszystkim o nich. Odpowiedzi na te pytania nie są oczywiste. Joanna Sokolińska i Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin zaprosiły rodziny himalaistów do rozmów i zapytały, co o wyprawach sądzą żony i dzieci wspinaczy. Czy czują bardziej żal czy dumę? Autorki otrzymały kilkanaście bardzo różnych odpowiedzi.
Mam w sobie trochę żalu do taty, mojego pierwszego taty, że nie okiełznał odrobinę swoich marzeń ze względu na mnie, a jednocześnie zazdroszczę mu, że potrafił całe swoje życie poświęcić pasji. Tej wyprawy, na której zginął, nie zorganizował po to, żeby zbić nie wiadomo jakie kokosy i mieć na kolejną. Tu chodziło o parcie na szczyt. Tata za wszelką cenę chciał przeprowadzić atak szczytowy. Jednocześnie z jego listów bije ogromna miłość i czułość wobec mamy. Dlatego ja na ojca patrzę jak na człowieka, który miał konflikt tragiczny. (Paweł, syn Karola Sopickiego)
Tomasz Mackiewicz, Stanisław Latałło, Ryszard Kołakowski, Karol Spopicki, Bogdan Jankowski – to tylko niektóre nazwiska wymienione w książce. Oni wszyscy nie wrócili z gór, zostali w nich na zawsze. Nie wszyscy zostali zapamiętani, nie wszystkie nazwiska są znane i rozpoznawane. Niektórzy zapisali się w pamięci przede wszystkim najbliższych – rodziny i przyjaciół – chociaż zasłużyli pewnie na więcej. To dobrze, że autorki postanowiły sięgnąć po nazwiska, które (poza Czapkinsem) nie są jeszcze opisane w wielu innych książkach. Dzięki temu nawet ci, którzy sięgają po literaturę górską nieco częściej odnajdą w „Rodzinach himalaistów” wiele nowego. Niestety konstrukcja poszczególnych rozdziałów książki sprawiała, że posiłkowałam się Wikipedią, aby wiedzieć, o kim czytam.
Życie z człowiekiem, który chce łączyć rodzinę z górami, to życie przeżywane w pojedynkę.
Przeprowadzone przez autorki rozmowy pełne są emocji. Wśród żon dużo jest żalu, pretensji o to, że zostawały same z małymi dziećmi, strachu, który towarzyszył każdemu wyjazdowi. Często mowa jest także o samotności. Tej samotności, która pojawiała się podczas czekania na listy z wielomiesięcznych wypraw i tej samotności, która zadomawiała się w życiu na dłużej, gdy przychodziła wiadomość, że ktoś już nie wróci. Różni rozmówcy różnie sobie z nią poradzili. Są tacy, którzy po latach potrafią ze spokojem opowiadać o pasji współmałżonka, a są tacy, którzy nigdy nie wybaczyli, że wybrał góry. Inaczej jest wśród dzieci wspinaczy. Wiele z nich nie poznało dobrze swojego ojca, zginął jak byli mali, a jak żył to większość czasu i tak bywał poza domem. Uzupełniają potem swoje wspomnienia o tym, jaki był z listów, dzienników, opowieści innych. W każdym z tych dzieci śmierć rodzica pozostawiła jakiś ślad.
Nie lubię oceniania innych. A jeszcze bardziej nie lubię oceniania ludzkich emocji. Nie da się wmówić komuś, co czuł i myślał, albo co powinien był czuć. Dlatego zgrzytało mi czasami, gdy autorki szukały nieraz potwierdzenia swojej tezy zamiast zrozumieć, że każda historia jest indywidualna i może być inna. Że pytały „czy nie ma pan żalu?, „czy nie czuł się pan porzucony?” zamiast „co pan czuje, gdy myśli o ojcu?”. Odpowiedź na postawione we wstępie pytanie: czy himalaista powinien mieć rodzinę – nie jest wcale jednoznaczna. A czasami miałam wrażenie, że autorki były zawiedzione, że ktoś potrafił powiedzieć, że podziwia swojego ojca zamiast nienawidzić.
Podobną książkę napisała kiedyś Olga Morawska „Rozmowy o czekaniu”. Podobną, a jednak zupełnie inną. Olga sama wiedziała, jak to jest czekać, co czuje kobieta, której mąż właśnie zdobywa ośmiotysięcznik i zmaga się z niebezpieczeństwem gór. Może dlatego wiedziała lepiej o co pytać, jak prowadzić rozmowę, czego oczekiwać od swoich rozmówców.
„Rodziny himalaistów” to mój pierwszy wysłuchany w całości audiobook. Wszystkie wcześniejsze podejścia kończyły się po kilkudziesięciu minutach. Dlatego chciałabym wymienić obok autorek także lektorkę – Anetę Todorczuk. To jej zasługa, że nie zasnęłam, ani nie wyłączyłam odtwarzania, tylko dałam się wciągnąć w te opowieści.
…każda wyprawa ma swoją cenę. I jak mówi Marian Sajnog, płaci ją nie tylko himalaista: – Wspina się cała rodzina, nie tylko jeden człowiek.