„Roma”
reż. Alfonso Cuarón
„Roma” to film, o którym wszyscy na pewno zdążyli usłyszeć. Okrzyknięty arcydziełem, filmem wybitnym, najlepszą produkcją 2018 roku, laureat wielu nagród i zdobywca 10 nominacji do tej podobno najważniejszej – Oscara. Co więcej, jest to produkcja Netflixa, a nie film kinowy, więc jego obecność wśród wyróżnień może być zaskakująca.
Reżyser Alfonso Cuarón znany jest z kilku hollywoodzkich produkcji. Przede wszystkim możemy kojarzyć go z „Grawitacją” – filmem zrobionym z wielkim rozmachem, licznymi efektami specjalnymi oraz Sandrą Bullock i Georgem Clooneyem w rolach głównych. Mam na swoim koncie także „Harrego Pottera i więźnia Azkabanu”. Tym razem tworzy coś zupełnie innego. Zabiera widzów do rodzinnego Meksyku z czasów swojego dzieciństwa i niespiesznie przeprowadza przez rok z życia jednej rodziny. „Roma” to film bardzo ważny i osobisty w życiu reżysera, bazujący na jego prywatnych wspomnieniach.
Główną bohaterką filmu jest Cleo – młoda dziewczyna pracująca jako służąca w jednej z bogatszych meksykańskich rodzin mieszkającej w dzielnicy o nazwie Roma (tak, to nazwa dzielnicy, a nie imię). Nie są to jacyś milionerzy, raczej wyższa klasa średnia: on pracuje jako lekarz, mają dom, czwórkę dzieci, dwie służące i psa. Niby nic szczególnego. W zwykłym życiu zdarzają się jednak dramaty, które choć osobiste, są ważniejsze niż rewolucja w kraju. Może być nimi niechciana ciąża, porzucenie przez bliskich czy brak pieniędzy. Alfonso Cuarón chciał stworzyć historię bardzo prostą i osobistą, skupić się na tym, co czuje jednostka. Gdzieś w tle odbywają się demonstracje studentów i zamieszki, które dotykają bohaterów przede wszystkim dlatego, że blokują dojazd do szpitala.
Jest pięknie i zbyt spokojnie
Miałam z „Romą” problem. Z jednej strony to film naprawdę piękny wizualnie. Ma zachwycające, poetyckie wręcz zdjęcia, na które można patrzeć i patrzeć. Jest w nim też wiele wzruszających i magicznych scen. Nie można odmówić twórcy dużej wrażliwości i umiejętności pracy z obrazem. Reżyser, będący zarazem autorem zdjęć do filmu, potrafi skupić się na detalach, drobnych przedmiotach, aby zaraz potem przeskoczyć do rozległych planów całego miasta. Widać, że każde ujęcie zostało dokładnie przemyślane i dopracowane w najmniejszych szczegółach.
Niestety dla mnie gorzej było z fabułą. Akcja filmu toczy się powoli. Twórcom nigdzie się nie spieszy, nie raz przystają się na dłużej w jednym miejscu, aby dokładniej pokazać coś widzom. Kamera stoi lub porusza się powoli. Mamy poczucie, że czas się zatrzymał. Idziemy niespiesznie krok za krokiem za naszymi bohaterkami. Obserwujemy ich codzienne życie – mycie podłogi, jedzenie śniadania. Po pewnym czasie czułam jednak, że chciałabym, żeby na ekranie zaczęło dziać się coś więcej. Że mam dosyć czekania na akcję, na kolejny ruch.
Mam wrażenie, że „Roma” to taki film, który powinno się poczuć, zaangażować się w nie emocjonalnie i dać się pochłonąć. Nie ułatwia niestety tego grająca główną bohaterkę Yalitza Aparicio. Wydaje się być bierna, wystraszona, jakby bała się dać z siebie coś więcej.
Kino artystyczne rządzi się innymi prawami niż to skierowane do masowego widza, które ma przyciągać do kin miliony i zarabiać pieniądze. Nie musi być łatwe w odbiorze i dynamiczne. Kiedy jednak chcemy stworzyć film nie tylko dla koneserów pięknych zdjęć nie możemy zapomnieć, że treść jest tak samo ważna, jak forma.