Marcin Wicha
„Rzeczy, których nie wyrzuciłem”
Wyd. Karakter
Kiedy umrzemy zostanie po nas to, co zapamiętali inni i stare rzeczy w pustym mieszkaniu. Ktoś do niego wejdzie i będzie musiał zmierzyć się ze wspomnieniami, jakie wywołają. W „Rzeczach, których nie wyrzuciłem” Wicha opowiada o swojej zmarłej matce – o tym, jaka była za młodu, a jaka w ostatnich dniach swojego życia. A wszystko to przez pryzmat rzeczy, które gdzieś tam po niej zostały. Ta książka to pożegnanie z matką, przeżywanie żałoby po jej śmierci na swój sposób. Wicha wchodzi do pustego mieszkania, gdzie wszystko jest bliskie i przypomina o dawnych czasach, kiedy matka wypełniała dom życiem. A teraz cisza, spokój, pustka…
I przedmioty już wiedziały. Czuły, że wkrótce będą przesuwane. Przekładane w niewłaściwe miejsca. Dotykane cudzymi rękami. Będą się kurzyć. Będą się rozbijać. Pękać. Łamać pod obcym dotykiem. Wkrótce nikt już nie będzie pamiętał, co zostało kupione w ośrodku węgierskim. Co w desie. Co w cepelii. Co w antykwariacie, w czasach prosperity.
„Rzeczy, których nie wyrzuciłem” to książka niesamowicie osobista. Momentami możemy czuć się skrępowani, kiedy wchodzimi w ostatnie chwile matki Wichy. Autor dzieli się z czytelnikiem wspomnieniami z dzieciństwa, poznajemy jego rodzinę, charaktery najbliższych osób i relacje panujące między nimi.
Nie ma tutaj idealizowania świata. Ale jest ogromny szacunek. Bo matka, chociaż nie była idealną kobietą to na pewno dobrą, kochającą swoje dzieci. I przede wszystkim z zasadami.
Swoją książkę Wicha podzielił na trzy części. Pierwsza z nich dotyczy ogólnych wspomnień związanych z matką, druga opowiada o jej żydowskich korzeniach, trzecia zaś opisuje ostatnie dni i proces umierania. Z nich wszystkich najlepsza jest pierwsza – najbardziej wielowątkowa, wypełniona drobnymi faktami, emocjami.