Wczoraj urządziliśmy sobie zagraniczną wycieczkę podczas zagranicznego wyjazdu i pojechaliśmy do Sarajewo. Zdecydowanie był to najdroższy wyjazd tutaj, ale warto było zobaczyć to miasto i poczuć jego atmosferę. Naprawdę na podstawie zdjęć z mediów zupełnie inaczej wyobrażałam sobie to miasto. Oczywiście są tak blokowiska, jednak stanowią zdecydowanie mniejszą część całości. W samym centrum znajdują się przede wszystkim kamienice oraz niewielka, ale urokliwa część handlowo-kawiarniania. Jest tu masa sklepów z pamiątkami w stylu muzłumańskim, których wystawy jedna obok drugiej tworzą niesamowity klimat.
Sarajewo – ślady wojny
13 września 2010
Zaległe będę uzupełniać, jak tylko problemy z Internetem się skończą (o ile się skończą), a na razie trochę na bieżąco.
Na każdym kroku natrafialiśmy na meczet (aż się zastanawiam, po co im aż tyle meczetów), jednak niestety wszystkie były pozamykane, więc można było popatrzeć sobie na nie tylko z zewnątrz. Taka ilość meczetów robi ciekawe wrażenie w momencie nawoływania do modlitwy – echo niosło głosy po całym mieście z wszystkich stron.
Jednocześnie Sarajewo cały czas nosi w sobie ślady niedawnej wojny. Na blokach są ślady po kulach, w chodnikach wyrwy po bombach oraz tzw. róże sarajewa, czyli zaznaczone na czerwono ślady, gdzie zginęło więcej niż 10 osób. Te widoki były naprawdę przerażające i dają dużo więcej niż książki czy wykłady na temat wojny. W mieście są także ogromne cmentarze ofiar wojennych, czy pomniki z listami poległych.
W Sarajewie spędziliśmy cały dzień, gdyż tak akurat były autobusy. Przyjechaliśmy po 6.00 rano, wtedy miasto to wydawało się być wymarłe – zero ludzi i samochodów na ulicach. Z czasem jednak wszystko się rozkręciło i we wszystkich kawiarniach, restauracjach pojawili się ludzi. Udało nam się przejść po centrum, które nie jest zbyt duże, wjechać na Białą Twierdzę, która chociaż sama w sobie nie jest atrakcyjna, to można z niej zobaczyć wspaniałe widoki na miasto. W dzielnicy kawiarnianej trafiliśmy też na kręcenie teledysku do piosenki Branki Sovlic- szczyt kiczu muzycznego i wizualnego. Potem, gdy okazało się, że jest dopiero 17.00 i nie mamy co zrobić postanowiliśmy przejść się na pieszo na dworzec. Spacer zajął nam ponad trzy godziny (z przerwą na kawę oraz na jedzenie z piekarni, czyli wydanie ostatnich kilo marek bośniackich) i chociaż wymęczył niesamowicie dał poznać dalsze dzielnice miasta – trochę bardziej szare i smutne niż centrum.
0 likes