Katarzyna Kobylarczyk
„Strup. Hiszpania rozdrapuje rany”
Wydawnictwo Czarne
Moje wspomnienia z Hiszpanii są bardzo kolorowe i pozytywne. Ciepło, miło, przepiękna roślinność, dużo owoców, mili ludzie. Spędziłam tam rok temu urlop podczas pielgrzymki do Santiago de Compostella i zostały mi z tego kraju same dobre wspomnienia. I teraz, pomiędzy te piękne obrazki, wbija się Katarzyna Kobylarczyk ze swoją książką „Strup. Hiszpania rozdrapuje rany” i mówi, że pod tymi uśmiechami ukrywają się ciągle ślady wojny domowej z lat 30. ubiegłego wieku. Wojny, która pochłonęła ponad pół miliona ludzkich żyć, często niewinnych cywili i nigdy do końca nie została w społeczeństwie hiszpańskim rozliczona. Masowe egzekucje, prowadzone po cichu, nocami, z dala od miejscowości sprawiły, że wiele ofiar pochowanych było w zbiorowych grobach, w miejscach nie znanych nikomu. Dla rodziny śmierć bliskich jest tragedią, ale niemożność pożegnania kogoś po śmierci i odwiedzania jego grobu sprawia, że jeszcze trudniej z tą tragedią sobie poradzić. Do tych właśnie rodzin dociera Kobylarczyk szukając historii na kolejne strony książki. Historii, które nie powinny zostać pominięte i zapomniane.
Nie polegli na froncie. Dostali kulkę w łeb za to, że „nie myślą tak jak my”. Od samego początku było więc jasne, że nie kwalifikują się do żadnego monumentu, panteonu, ani tablicy. Nikt sobie specjalnie nie zaprzątał nimi głowy. Zostali w ziemi, w anonimowych mogiłach.
Współczesna historia Hiszpanii nie należy do najłatwiejszych. Najpierw okrutna wojna domowa, tuż po niej II wojna światowa, a następnie reżim generała Franco, która swój koniec miała w 1975 roku. Ponad 40 lat, kiedy nie można było czuć się bezpiecznie i spokojnie. Bardzo niewiele trzeba było bowiem zrobić, żeby trafić do więzienia lub zginąć. Wystarczyło mieć jakiś „nieprawidłowy” epizod w przeszłości, powiedzieć złe zdanie lub wywiesić flagę w oknie. Ludzie wychodzili z domu i nigdy do niego nie wracali. Znikali bez śladu, bez wyroku. W wojnie domowej najgorsze jest to, że nigdy nie wiadomo do końca, komu można ufać. Przyjaciele, sąsiedzi czy rodzina nagle stają się wrogami, tych, z którymi jeszcze niedawno piliśmy wino należy teraz unikać. Przeciwnik mieszka dwa domy dalej i chodził z nami do szkoły. To wszystko odciska piętno na relacjach międzyludzkich na długie lata.
Rodziny tych, których zabijano, i tych, którzy zabijali, czasem żyły koło siebie wiele lat. W jednej wsi, w milczeniu. Rano przyszedł człowiek, siedemdziesięciolatek, żeby opowiedzieć o swoim ojcu. Ten ojciec zdołał uciec w góry, ukryć się przed aresztowaniem. Miał pecha, bo zobaczył go ktoś z jego wsi. Ta osoba wydała go falangistom. Zanim go rozstrzelali, sprowadzili tego człowieka do wsi, kazali mu przejść główną ulicą, bijąc go i kopiąc. Jego żona była wówczas w ciąży, widziała wszystko.
„Strup” to nie jest historia tylko o wojnie, ale o tym, co po niej zostaje
Bohaterami reportażu Katarzyny Kobylarczyk są w dużej mierze dzieci i wnukowie ofiar wojennych. Po kilkudziesięciu latach od zakończenia walk, kiedy w Hiszpanii zmieniła się sytuacja polityczna próbują odzyskać kości swoich najbliższych. Po tak długim czasie nie jest to łatwe zadanie. Można bazować na niewielkich przedmiotach, które się zachowały lub badaniach DNA. Mimo wszystko ci ludzi chcą odnaleźć rodzinę i przyjaciół. Przekopują pola i lasy, przeszukują studnie i rowy. Domagają się prawdy. Trwający po wojnie reżim generała Franco skutecznie dbał bowiem o to, żeby pokazywana była tylko odpowiednia „prawda”. Masowych mogił odkopano w ostatnich latach ponad 700, a to niewielki procent tego, ile ich jeszcze jest. Wielu z nich już nie da się odnaleźć, stanęły na nich budynki, przykryły je drogi.
Myślę, że martwi także mają prawa – powiedział jeszcze. – Na przykład prawo do prawdy. Prawda nigdy się nie przedawnia.
Na dużą pochwałę zasługuje na pewno ilość zebranego przez autorkę materiału. Kobylarczyk odbyła wiele rozmów, odwiedziła liczne miejsca i sięgnęła do dokumentów i źródeł, aby przedstawić czytelnikom szeroki i bardzo rzetelny przekrój historii. Imiona, nazwiska, daty, miejsca, liczby – tym wszystkim bombarduje swoich odbiorców reporterka. Jednocześnie w tym wszystkim książka nie zatraciła ludzkiego, pełnego emocji wymiaru. Każda historia kraju jest bowiem zlepkiem historii pojedynczych ludzi. Setek tysięcy pojedynczych historii.
Po każdej takiej książce myślę sobie, że nigdy nie możemy być pewni jutra. Oraz zadaję sobie pytanie, jak to jest, że ludzie potrafią być tak okrutni. Podobne myśli miałam po lekturze „Błota słodszego niż miód” Małgorzaty Rejmer. Tak bardzo chciałabym, aby ludzie uczyli się historii. Bo historia, którą przybliża nam Kobylarczyk jest niezwykle uniwersalna.