Weronika Murek
„Uprawa roślin południowych metodą Miczurina”
Wyd. Czarne
Siedem opowiadań, siedem niezwykłych historii. Balansujących często gdzieś pomiędzy. Pomiędzy światem żywych, a umarłych, pomiędzy rzeczywistością, a snem. Rzeczy, które nas dziwią dla bohaterów są zupełnie normalne i odwrotnie. Wyobraźnia Weroniki Murek zdaje się nie mieć granic. Niby wszystko jest takie normalne, bliskie, dobrze znane. Dom, podwórko, kościół, przedszkole. W domu gra telewizor a po ulicach jeździ spóźniony autobus. Ale po chwili okazuje się, że coś jest nie tak.
Wszystkie siedem opowiadań spaja motyw śmierci, przemijania i zaświatów. Maria umarła, ale nie przyjmuje tego do wiadomości i błąka się pomiędzy żywymi zaprzeczając faktom. Zresztą o tym, że nie żyje, dowiedziała się jako ostatnia. Kosmonauta ma dwie dusze, więc powinien umrzeć, ale kto go tam wie. Dziadek zaś powinien umrzeć już dawno, żeby wnuczka mogła wyjść, ale jakoś mu się nie spieszy. Śmierć krąży obok bohaterów, ale nie wydaje się być niczym złym. Od zmarłych można się wiele nauczyć lub chociażby ściągnąć od nich pomysł na fryzurę.
W „Uprawie roślin południowych…” jest też miejsce dla Boga. Jednak nie wielkiego i potężnego Boga, którego znamy z kart Pisma Świętego, a takiego ludowego, jakiego wyrzeźbi czasami z kawałka drewna prosty góral. Matka Boska dzierga na drutach skarpetki dla dzieciątka i trzyma w kieszeni stare herbatniki, a Jezus chowa się pod łóżkiem i chce zabrać dziecku kapcie. Bozia ma jednak móc sprawiać cuda – jak na przykład zmartwychwstanie psa, gdy dużo się modlimy do obrazka, na którym tańczy z Kaszubami.
W kącie pod oknem na skórzanym fotelu okrytym kocem w kolorze wielbłądziej wełny siedziała Matka Boska. Miała na sobie białą podomkę zapinaną na cisny szerek czerwonych, plastikowych guzików, głowę okryła błękitną chusteczką związaną pod szyją.
-Przepraszam – powiedział jeden z aniołów – ściszę telewizor. – Sięgając po pilot, dodał zaraz: – Nie słyszy już za dobrze. Musi puszczać na full.
„Uprawa roślin południowych…” to książka jedyna w swoim rodzaju. Intrygująca, oryginalna. Realizm magiczny przeniesiony do polskich wsi i małych miasteczek, włożony pomiędzy prostych ludzi. Jednocześnie jest to książka bardzo ciekawa pod względem formy i budowania narracji. Od pierwszego zdania opowiadania zostaje wrzuceni pomiędzy bohaterów, kolejnych rzeczy dowiadujemy się ze strzępków rozmów i krótkich, chociaż niezwykle trafnych opisów rzeczy obok nich. Murek nie buduje rozbudowanego świata – zamyka nas w domu, który jest nie wiadomo gdzie i kiedy. Nie buduje skomplikowanych portretów psychologicznych, ale dzięki trafnie dobranym słowom potrafi podkreślić to, co jest ważne.
Na koniec, dla wszystkich tych, którzy będą próbowali doszukiwać się drugiego, trzeciego i siódmego dna w opowiadaniach Weroniki Murek – wywiad z autorką, który pokazuje, co się w niej kryje: Dwutygodnik – Lubię, jak się nie zgadza.