Alessandro Baricco
„Zamki z piasku”
To książka o marzeniach. Tych, które często wydają się w pierwszym momencie zupełnie nierealne. O pierwszej linii kolejowej, o szklanym domu, o wyjątkowych utworach na „ludzkie organy” czy prekursorze telefonu. To książka o ludziach. O nieco tajemniczych, nietypowych, ale bardzo wytrwałych ludziach. To wreszcie książka o tym, że nic nie jest bez znaczenia i że świat ma dla nas różne znaki, które wskazują nam drogę. „Zamki z piasku” Alessandro Baricco to lektura, której potrzebowałam dać więcej czasu. Dopiero po jakiś kilkudziesięciu stronach zadomowiłam się w Quinnpak, odnalazłam w świecie stworzonym przez autora i zaczęłam rozumieć bohaterów. A wtedy już z każdą stroną było tylko lepiej.
Zważywszy, że nie jesteśmy skarpetkami, ale ludźmi, naszym głównym celem nie jest to, by pozostać czystymi. Pragnienia to najważniejsza rzecz, jaką mamy, i nie można ich oszukiwać w nieskończoność.
Quinnpak, małe miasteczko gdzieś w XIX-wiecznej Europie. Jej mieszkańcy żyją jakby niespiesznie, rzadko wypuszczając się gdzieś dalej. Chociaż marzą o dalekim świecie, marzą o rzeczach wielkich i wspaniałych. I co ważne nie poddają się w dążeniu do realizacji tych marzeń, chociaż nie zawsze zmierzają one ku sukcesowi.
Pan Rail, właściciel huty szkła chciałby mieć 200 km prostej linii kolejowej. Podczas jednej ze swoich licznych wypraw kupuje nawet lokomotywę, którą stawia przed domem na początek realizacji planu. Perkish chce stworzyć najwspanialszą orkiestrę na świecie, uzyskać dźwięki idealne. I chociaż stworzył humafon, instrument, w którym jeden człowiek wydobywał z siebie tylko jedną nutę, sam nigdy nie znalazł nuty dla siebie.
Właściwie był to rodzaj organów, ale rolę piszczałek pełnili w nich ludzie. Każdy wydawał jeden dźwięk: sobie tylko przypisany. Pekisch kierował wszystkim za pomocą prymitywnej klawiatury: kiedy naciskał klawisz, skomplikowany układ sznurków powodował szarpnięcie prawego nadgarstka właściwego chórzysty, czując szarpnięcie, chórzysta wydawał swój dźwięk.
Hector Horeau zaś zbudować największy szklany budynek – Crystal Palace. Każdy z tych bohaterów ma też swoje dziwne zwyczaje, codzienne życie. I każdy jest na swój sposób tajemniczy i smutny. Ale chyba najbardziej tajemnicza i smutna jest Jun, żona pana Raila, która czeka na niego, gdy ten wyrusza w kolejną podróż.
Za każdym razem, kiedy sięgam po Baricco zachwyca mnie to samo. To pisarz, które w fenomenalny sposób operuje słowem, buduje zdania, które chciałoby się zapamiętać na zawsze, a także nie boi się bawić się formą i tworzyć świat, który balansuje pomiędzy rzeczywistością a tym, co nierealne. Wszystko z pozoru jest możliwe, wszystko mogłoby się wydarzyć, ale jednak jest to jakieś dziwne, nietypowe. Co ciekawe Baricco łączy ze sobą światy poszczególnych powieści (tak było już w przypadku „Trzy razy o świcie” i „Mr. Gwyna”), bo o marzeniu pana Raila możemy przeczytać w „Jedwabiu”, gdzie bohater wspomina: Znałem kiedyś człowieka, który kazał sobie wybudować swoją własną kolej (…), a najpiękniejsze było to, że kazał ją zrobić zupełnie prostą, setki kilometrów bez jednego zakrętu.
I chociaż najlepszy słowem, które opisuje „Zamki z piasku” jest „dziwne”, to zdecydowanie określiłabym tę książkę jeszcze mianem „poruszająca”.
Prawda jest taka, że widzimy, i czujemy i dotykamy mnóstwa rzecz… to tak, jakbyśmy nosili w sobie starego gawędziarza, który przez cały czas opowiada nam jedną historię, bez końca, bogatą w tysiące szczegółów. Opowiada ją bez przerwy, i to jest właśnie życie.