„Zniewolony – 12 years slave”
reż. Steve McQueen
Niewolnictwo to w amerykańskiej popkulturze nadal trochę temat tabu. Nic dziwnego – żaden kraj nie chciałby się publicznie przyznawać do tego, że przez kilka wieków ludzie stanowili tam towar i darmową wręcz siłę roboczą. Nie mniej co jakiś czas przychodzi taki moment, kiedy Amerykanie postanawiają rozliczyć się z przeszłością i pokazać obraz Stanów Zjednoczonych XIX wieku.
Ostatnio wśród popularnych filmów oglądaliśmy chociażby „Django” Tarrantino, „Służące” czy „Kamerdynera” Danielsa. Tym razem po temat sięgnął jednak nie Amerykanin, a Brytyjczyk – Steve McQueen. Co prawda nie oznacza to całkowitego braku emocji i dystansu, McQueen jest bowiem czarnoskórym Brytyjczykiem.
„Zniewolony – 12 years slave” to film o niewolnictwie ukazany z punktu widzenia czarnoskórego Solomona (Chiwetel Ejiofor), który pomimo bycia wolnym człowiekiem został uprowadzony i sprzedany. Trafia z rąk do rąk kolejnych plantatorów bawełny w Luizjanie próbując za każdym razem bezskutecznie przekonać swoich właścicieli o prawie do wolności.
„Zniewolony” to niesamowita historia o woli walki i przetrwania. Nadzieja, że na tym świecie jest jeszcze miejsce na odrobinę sprawiedliwości i bohaterowi uda się odzyskać wolność trzyma go właściwie przy życiu. Celem Solomona nie jest przeżycie, ale powrót do dawnego, prawdziwego i wolnego świata. Stara się przy tym wszystkim zachować resztki godności, na ile jest to możliwe będąc czarnoskórym pracownikiem plantacji. Solomon jako niewolnik, staje się rzeczą, towarem, który można sprzedać, przekazać z rąk do rąk jeżeli jest taka chęć czy potrzeba. Trafia więc do kolejnych właścicieli, którzy pokazują, jak różnorodne podejście do niewolnictwa mieli ówcześni biali. Byli wśród nich tacy, co nie do końca zgadzali się z ideą niewolnictwa, jednak ze względu na otoczenie musieli dostosować się do panujących dookoła reguł.
Podział świata na czarny i biały, czy to ze względu na kolor skóry, czy kolor duszy nie jest możliwy. Film, jak i życie, posiada całą gamę odcieni szarości, które przenikają się w kolejnych scenach.
Jak na oscarowe dzieło film jest dość prosty zarówno pod względem fabuły, jak i realizacji. Historia płynnie sunie do przodu bez wielu elementów zaskoczenia, zdjęcia są spokojne, piękne i dostojne. Reżyserowi udało się zrobić film, który nie jest ani przesadnie sentymentalny i ckliwy, anie też zbytnio brutalny – historię o człowieku, emocjach i życiu. Jest za to przejmujący, mocny i dający do myślenia, że po 12 latach Solomonowi zostały blizny nie tylko na plecach, ale przede wszystkim na duszy. A po filmie McQueenowi została statuetka Oscara za najlepszy film 2014 roku.