„Zupełnie Nowy Testament”
reż. Jaco Van Dormael
Rzadko bardzo zdarza mi się przeczytać lub obejrzeć coś, z czego nie będę zadowolona. Przeważnie dosyć dobrze dobieram repertuar, a opisy czy inne recenzje pomagają mi trafnie dobrać książki czy filmy. Niestety czasami ciekawa zapowiedź okazuje się wprowadzać w błąd. Dlaczego „Zupełnie Nowy Testament” nie jest filmem, który chcę polecić?
Bóg jako ojciec z patologii
Jednym z głównych bohaterów filmu jest Bóg (w tej roli Benoît Poelvoorde). Bóg, którego ulubionym zajęciem jest sprawianie ludziom krzywdy i który bawi się robiąc im na złość. Czasami są to prawa, które po prostu utrudniają życie, jak fakt, że telefon zaczyna dzwonić właśnie wtedy, kiedy wejdziesz do wanny, a czasami katastrofy samolotowe lub powodzie. Ma on córkę o imieniu Ea, która buntuje się przeciwko takim zachowaniom i postanawia zrobić coś, co wkurzy ojca – wysyła więc ludziom ich daty śmierci, a następnie ucieka z domu wiecznego na Ziemię.
Nie mam nic do komedii z Bogiem w roli głównej – uważam, że Bóg na pewno ma duże poczucie humoru i nie przeszkadzają mu żarty. Ale jakoś nie przekonało mnie stworzenie Boga, który wygląda jak menel i zachowuje się jak patologiczny pijak – bluźni, bije swoją córkę, jest chamski.
Komedia, która nie śmieszy
„Zupełnie Nowy Testament” na Filmwebie opisany jest jako komedia. Lubię komedie, zwłaszcza francuskie. W tym przypadku uśmiechnęłam się jednak zaledwie kilka razy. Sceny, które z założenia miały być śmieszna, jak kobieta sprowadzająca sobie do domu kochanka-goryla, w kontekście całokształtu pozostawiały w głowie pytanie – po co to wszystko.
Mądrości, które mógłby napisać Paulo Coelho
Postacią spajającą cały film jest dziesięcioletnia Ea, która po raz pierwszy trafiła na Ziemię i spotkała ludzi. Miała za zadanie znaleźć 6 nowych apostołów (aby w sumie z tymi od Jezusa było 18, jak drużyna baseballowa). Ea chce zmienić świat na lepsze i pokazać ludziom, że powinni żyć tak, jak chcą i realizować swoje marzenia. Ma jednak tylko 10 lat i wygłasza mądrości życiowe na swoim poziomie, a żaden ze spotkanych apostołów również nie jest postacią, która miała by jej coś ciekawego do powiedzenia.
A mogło być bardzo dobrze
Sam pomysł na film jest naprawdę dobry – gdyby Bóg był trochę porządniejszy, Ea mniej infantylna, apostołowie ciekawsi, a zakończenie mniej kiczowate mógłby z tego wyjść naprawdę niezły film. Spodobał mi się motyw poszukiwania nowych apostołów i pokazanie Boga lub jego córki działających we współczesnym świecie.
„Zupełnie Nowy Testament” nie jest ani filmem na tyle obrazoburczym, żeby wzbudzał kontrowersje w społeczeństwie, ani na tyle ambitnym, żeby przekazywał wartościowe prawdy o życiu, ani na tyle komediowym, żeby stanowił wyśmienitą zabawę. Reżyser chciał połączyć w filmie wszystkiego po trochu, co sprawiło, że żaden z tych elementów nie został odpowiednio dopracowany.
Jeżeli szukacie naprawdę fajnego filmu na wieczór, to poszukajcie czegoś innego. Z kina belgijskiego mogę polecić „W kręgu miłości”, z komedii „Stulatka, który wyskoczył przez okno i zniknął”, zaś z filmów o Bogu mającą całkiem niedawno premierę „Chatę”.