„Witaj w klubie”
reż. Jean-Marc Vallée
Kiedy człowiek dowiaduje się, że zostało mu kilka tygodni życia może zareagować różnie. Może załamać się i unikać świata, może chcieć wyszaleć się i przeżyć ostatnią swoją przygodę, a może też, tak jak Ron Woodroof chcieć coś zmienić i pomóc innym. „Witaj w klubie” Jeana-Marca Vallée o film z jednej strony smutny i dołujący z drugiej zaś przepełniony nadzieją i nieustanną walką o siebie i innych.
Lata 80. w Stanach Zjednoczonych to prawdziwa epidemia AIDS. Kwitnący przemysł narkotykowy i spontaniczne kontakty seksualne sprzyjają rozprzestrzenianiu się śmiertelnego wirusa. Na nieszczęście choroba przytrafia się Ronowi Woodroofowi, a wyrok brzmi: 30 dni.
„Witaj w klubie” to film, który odczytać można na bardzo wielu płaszczyznach. Rona poznajemy jako prostego elektryka lubiącego zabawić się na rodeo, człowieka, którego interesują dobre imprezy i fajne laski (chociaż Casanovą nie jest). Ot, jeden z wielu mieszkańców Teksasu, który żyje chwilą tu i teraz. Pewnego dnia wiadomość o tym, że jest nosicielem HIV wywraca jego świat do góry nogami. Przez cały film mamy szansę obserwować, jak bardzo zmienia się pod wpływem swojej choroby. Najpierw szuka ratunku dla siebie desperacko walcząc o życie, jednak z czasem staje się wielkim społecznikiem, który sprowadza nielegalne w Stanach leki, aby pomóc innym. Wydaje się, jakby dopiero teraz Ron dojrzewał, chociaż nie należy już do młodzieńców. Tak walczę o życie, że nie mam czasu żyć - pada z jego ust w pewnym momencie filmu.
W walce tej towarzyszy mu Rayon, również chory transseksualista, który staje się z czasem jego najlepszym przyjacielem i towarzyszem w klubie.
Historia przedstawiona w filmie Jeana-Marca Vallée to nie tylko opowieść o Ronie, ale także obraz amerykańskiego systemu medycznego lat 80. i świata rządzonego przez ogromne koncerny farmakologiczne. Testowanie leków na ludziach, uznawanie jedynie preparatów stworzonych przez wielkie firmy czy korupcja w szpitalach to rzeczywistość, której Ron postanawia stawić czoła, kiedy dowiaduje się, że podawany pacjentom AZT jest szkodliwy. Zakłada więc „Dallas Buyers Club” – miejsce, w którym sprzedaje sprowadzone z Meksyku leki nielegalne w USA. Jakie szanse ma on sam kontra ogromny przemysł?
Aż wreszcie – reżyser zbudował szeroki obraz amerykańskiej społeczności nosicieli wirusa HIV. Ludzi odrzuconych, wykluczonych z życia społecznego, utożsamianych z homoseksualistami i narkomanami. Możemy zaobserwować, jak od Rona odsuwają się jego „przyjaciele”, jak sąsiedzi nie chcą mieć go obok siebie. Jednocześnie przez instytucję założoną przez Rona przewijają się różnorodni ludzie – członkowie każdej warstwy społecznej, którzy zarazili się czasami w przypadkowy sposób. Panika związana z wirusem w tamtych czasach sprawiała, że wszyscy nosiciele traktowani byli jak margines społeczeństwa, do którego strach się zbliżyć.
„Witaj w klubie” to Oscarowe kreacje aktorskie – zarówno Matthew McConaughey, jak i towarzyszący mu na ekranie Jared Leto otrzymali za role w tym filmie statuetki Amerykańskiej Akademii Filmowej. Myślę, że w obu przypadkach członków akademii urzekła niezwykła autentyczność niełatwych postaci. Odegranie przez McConaugheya człowieka, który z jednej strony czasami ledwo stoi na nogach, z drugiej zaś ma w sobie ogromną siłę wewnętrzną nie należało do łatwych. Zaś obserwując zachowania Leto w roli transseksualnego Rayon widzimy w nim połączenie romantycznej ckliwości z drapieżnym kobiecym pazurem.
Przerażające jest to, że historia opowiedziana w filmie zdarzyła się naprawdę. I nie chodzi o jednostkową opowieść o Ronie Woodroofie, ale o leczenie AIDS i podejściu lekarzy i rządu amerykańskiego do tej choroby.