Filmy / Kino amerykańskie / Oscary

Życie mimo wszystko

22 kwietnia 2014

Tagi:

„Witaj w klubie”
reż. Jean-Marc Vallée

Kie­dy czło­wiek dowia­du­je się, że zosta­ło mu kil­ka tygo­dni życia może zare­ago­wać róż­nie. Może zała­mać się i uni­kać świa­ta, może chcieć wysza­leć się i prze­żyć ostat­nią swo­ją przy­go­dę, a może też, tak jak Ron Woodro­of chcieć coś zmie­nić i pomóc innym. „Witaj w klu­bie” Jeana-Mar­ca Val­lée o film z jed­nej stro­ny smut­ny i dołu­ją­cy z dru­giej zaś prze­peł­nio­ny nadzie­ją i nie­ustan­ną wal­ką o sie­bie i innych.

Lata 80. w Sta­nach Zjed­no­czo­nych to praw­dzi­wa epi­de­mia AIDS. Kwit­ną­cy prze­mysł nar­ko­ty­ko­wy i spon­ta­nicz­ne kon­tak­ty sek­su­al­ne sprzy­ja­ją roz­prze­strze­nia­niu się śmier­tel­ne­go wiru­sa. Na nie­szczę­ście cho­ro­ba przy­tra­fia się Rono­wi Woodro­ofo­wi, a wyrok brzmi: 30 dni.

Witaj w klu­bie” to film, któ­ry odczy­tać moż­na na bar­dzo wie­lu płasz­czy­znach. Rona pozna­je­my jako pro­ste­go elek­try­ka lubią­ce­go zaba­wić się na rodeo, czło­wie­ka, któ­re­go inte­re­su­ją dobre impre­zy i faj­ne laski (cho­ciaż Casa­no­vą nie jest). Ot, jeden z wie­lu miesz­kań­ców Tek­sa­su, któ­ry żyje chwi­lą tu i teraz. Pew­ne­go dnia wia­do­mość o tym, że jest nosi­cie­lem HIV wywra­ca jego świat do góry noga­mi. Przez cały film mamy szan­sę obser­wo­wać, jak bar­dzo zmie­nia się pod wpły­wem swo­jej cho­ro­by. Naj­pierw szu­ka ratun­ku dla sie­bie despe­rac­ko wal­cząc o życie, jed­nak z cza­sem sta­je się wiel­kim spo­łecz­ni­kiem, któ­ry spro­wa­dza nie­le­gal­ne w Sta­nach leki, aby pomóc innym. Wyda­je się, jak­by dopie­ro teraz Ron doj­rze­wał, cho­ciaż nie nale­ży już do mło­dzień­ców. Tak wal­czę o życie, że nie mam cza­su żyć - pada z jego ust w pew­nym momen­cie filmu.

W wal­ce tej towa­rzy­szy mu Ray­on, rów­nież cho­ry trans­sek­su­ali­sta, któ­ry sta­je się z cza­sem jego naj­lep­szym przy­ja­cie­lem i towa­rzy­szem w klubie.
Histo­ria przed­sta­wio­na w fil­mie Jeana-Mar­ca Val­lée to nie tyl­ko opo­wieść o Ronie, ale tak­że obraz ame­ry­kań­skie­go sys­te­mu medycz­ne­go lat 80. i świa­ta rzą­dzo­ne­go przez ogrom­ne kon­cer­ny far­ma­ko­lo­gicz­ne. Testo­wa­nie leków na ludziach, uzna­wa­nie jedy­nie pre­pa­ra­tów stwo­rzo­nych przez wiel­kie fir­my czy korup­cja w szpi­ta­lach to rze­czy­wi­stość, któ­rej Ron posta­na­wia sta­wić czo­ła, kie­dy dowia­du­je się, że poda­wa­ny pacjen­tom AZT jest szko­dli­wy. Zakła­da więc „Dal­las Buy­ers Club” – miej­sce, w któ­rym sprze­da­je spro­wa­dzo­ne z Mek­sy­ku leki nie­le­gal­ne w USA. Jakie szan­se ma on sam kon­tra ogrom­ny przemysł?
Aż wresz­cie – reży­ser zbu­do­wał sze­ro­ki obraz ame­ry­kań­skiej spo­łecz­no­ści nosi­cie­li wiru­sa HIV. Ludzi odrzu­co­nych, wyklu­czo­nych z życia spo­łecz­ne­go, utoż­sa­mia­nych z homo­sek­su­ali­sta­mi i nar­ko­ma­na­mi. Może­my zaob­ser­wo­wać, jak od Rona odsu­wa­ją się jego „przy­ja­cie­le”, jak sąsie­dzi nie chcą mieć go obok sie­bie. Jed­no­cze­śnie przez insty­tu­cję zało­żo­ną przez Rona prze­wi­ja­ją się róż­no­rod­ni ludzie – człon­ko­wie każ­dej war­stwy spo­łecz­nej, któ­rzy zara­zi­li się cza­sa­mi w przy­pad­ko­wy spo­sób. Pani­ka zwią­za­na z wiru­sem w tam­tych cza­sach spra­wia­ła, że wszy­scy nosi­cie­le trak­to­wa­ni byli jak mar­gi­nes spo­łe­czeń­stwa, do któ­re­go strach się zbliżyć.

Witaj w klu­bie” to Osca­ro­we kre­acje aktor­skie – zarów­no Mat­thew McCo­nau­ghey, jak i towa­rzy­szą­cy mu na ekra­nie Jared Leto otrzy­ma­li za role w tym fil­mie sta­tu­et­ki Ame­ry­kań­skiej Aka­de­mii Fil­mo­wej. Myślę, że w obu przy­pad­kach człon­ków aka­de­mii urze­kła nie­zwy­kła auten­tycz­ność nie­ła­twych posta­ci. Ode­gra­nie przez McCo­nau­gheya czło­wie­ka, któ­ry z jed­nej stro­ny cza­sa­mi led­wo stoi na nogach, z dru­giej zaś ma w sobie ogrom­ną siłę wewnętrz­ną nie nale­ża­ło do łatwych. Zaś obser­wu­jąc zacho­wa­nia Leto w roli trans­sek­su­al­ne­go Ray­on widzi­my w nim połą­cze­nie roman­tycz­nej ckli­wo­ści z dra­pież­nym kobie­cym pazurem.

Prze­ra­ża­ją­ce jest to, że histo­ria opo­wie­dzia­na w fil­mie zda­rzy­ła się napraw­dę. I nie cho­dzi o jed­nost­ko­wą opo­wieść o Ronie Woodro­ofie, ale o lecze­nie AIDS i podej­ściu leka­rzy i rzą­du ame­ry­kań­skie­go do tej choroby.
0 likes
Close